Odprowadziliśmy Papieża do drzwi domu Ojca

Przez trzy dni świat trwał w metafizycznym zawieszeniu między życiem i śmiercią; bezsensem po ludzku pojmowanego cierpienia i chrześcijańską nadzieją; lękiem dyktowanym niepewnością o przyszłość i ufną wiarą w moc Nieskończonego; głośnym wołaniem Milczącego i nic nie znaczącym potokiem słów wielkich i maluczkich… Tam, na Watykanie, gasło życie. Tu, wokół nas, budziła się wiosna. Jedynie przejmująco chłodne wieczory i noce zwiastowały śmierć.

Szczególny to był czas. I wymowny w swoim kalendarzowym układzie. Agonia rozpoczęła się w czwartkowy wieczór – dokładnie tydzień po Wielkim Czwartku, rozpoczynającym obchody świętego Triduum. Zdaje się, że tamta Pascha sprzed tygodnia miała nas przygotować na tę trudną "papieską Paschę". A może Papa nie chciał zakłócać dorocznego świętowania?

Zgasł w godzinie ukochanego jasnogórskiego apelu, u progu Niedzieli Miłosierdzia - święta, które sam ustanowił na prośbę Jezusa, wyrażoną podczas objawień świętej siostrze Faustynie (której proces beatyfikacyjny rozpoczął się jeszcze z inicjatywy kardynała Wojtyły!). Blask miłosierdzia, niczym testament, towarzyszył Wielkiemu Papieżowi przez całe życie. Wszak o miłosierdzie wciąż zabiegał; miłosierdzie obwieszczał; miłosierdzia uczył; sam był miłosierdziem...

Wszyscyśmy podczas tych wielkanocnych rekolekcji obserwowali i tworzyli wielki fenomen solidarności, jedności modlitewnej, wspólnoty ducha. Rzecz rzadka, pamiętana z odległych lat osiemdziesiątych i tak bardzo zbrukana i wyświechtana. Mnie uderzyła postawa młodych. Otwieram strony internetowe, a w opisach u gimnazjalistów i licealistów - młodzieży zwyczajnej, wcale nie "świętej" i szczególnie nabożnej - wszędzie odnajduję głębokie myśli, bardzo autentyczne, dotyczące Ojca Świętego. "Nie zostawiaj swoich owieczek" Sylwia 17, "Nie lękajmy się..." Zuzia 17, "Czuję, jakbym traciła najbliższą rodzinę!" Ziuta 16, "Boże, przyjdź i daj Mu ukojenie" Grzegorz 18… Zadziwili mnie – zawsze roztargnieni, nie znoszący patosu i wielkich słów - swoją umiejętnością rozpoznania tego, co naprawdę ważne. Wstyd mi za brak wiary. Cóż, "Tylko Papież naprawdę rozumie nas, młodych" Agata 18.

Gdy w sobotni wieczór zrodziła się myśl modlitewnego spotkania - jakie odbywały się zresztą w tym czasie niemal w każdej świątyni - w kościele w Płudach o godz. 21, ci sami: Avetki i Ave Men powiadomieni e-mailami, smsami, zjawili się w ciągu kilkunastu minut. W duchu wdzięczności za dzieło życia Jana Pawła II niezwykle serdecznie śpiewaliśmy pieśni papieskie, odmawialiśmy Koronkę do Miłosierdzia Bożego, uświadamiając sobie, iż najważniejsze jest to, aby nie zmarnować i nie zaprzepaścić duchowego i intelektualnego dziedzictwa Papieża-Polaka. A potrafił on dokonywać niesamowitych rzeczy. Na każdym kroku podkreślał fundamentalne znacznie filozofii personalistycznej. Każdy człowiek, będący w otoczeniu Jana Pawła II, czuł się ważny, dostrzeżony, słuchany. Tak było i w Nikaragui, i na Filipinach, i w Kenii, i w Europie, i w USA...

Doświadczyliśmy tego i my z Avetkami w Castel Gandolfo w 2002 r. Nie powitał nas kurtuazyjnie, odczytując nazwę zespołu z kartki. Słysząc muzykę z zainteresowaniem spytał: "Czy to śpiewa parafialny chór Avetki?" Odpowiedzieliśmy żywiołowym śpiewem - jedna, druga, trzecia pieśń. A On patrzył ciepło i… słuchał, nie zwracając uwagi na ponaglenia zerkającego na zegarek arcybiskupa Dziwisza.

Jan Paweł II miał też niesamowity dar jednania, wyzwalania w ludziach najbardziej szczerych, pięknych uczuć i odruchów. Podczas każdej pielgrzymki jakże byliśmy solidarni, związani ze sobą, odczuwający odpowiedzialność za siebie. Spotkania z Papieżem - choćby najbardziej przelotne, czasem bez słów, autentycznie przemieniały. Po ludzku strach myśleć, co będzie dalej z nami, gdy zabraknie raz na jakiś czas owego narodowego "przekraczania progu nadziei" i przerzucania mostów ponad naszymi uprzedzeniami, fobiami, egoizmem i prywatą.

Nasza modlitwa dobiegła końca. Cisza. Ludzie jednak nie wychodzą. Podejmujemy śpiew "Nie bój się, nie lękaj się, Bóg sam wystarczy". Avetki śpiewają jak nigdy przedtem - żarliwie i sugestywnie, z niemożliwą do opisania wiarą. Kiedy wybrzmiewa ostatnia fraza "Zostań tu, razem czuwajmy" do kościoła wbiega proboszcz. Przekazuje podaną przed chwilą przez media wiadomość o śmierci Ojca Świętego Jana Pawła II. Płacz, szloch...

Biały Siewca rzucił między nas i w nas dobre ziarno. Siał między nami w sensie dosłownym. To przecież w Bazylice przy Kawęczyńskiej w 1991 roku podczas IV podróży do Polski otwierał Synod Plenarny i przypominał, że "My, ludzie (...) musimy wciąż odnajdywać tę Drogę jedyną, jaką jest Chrystus. Wciąż poniekąd musimy sprawdzać, czy On jest właśnie tą drogą, którą idziemy (...)" (LR 6/91, 2).

A 8 lat później podczas VII pielgrzymki do ojczyzny, przed katedrą nowej Diecezji Warszawsko-Praskiej apelował o dawanie świadectwa miłości i wiary: "Dałem wam (...) przykład, abyście i wy tak czynili" (J 13,15). Przypomniał również o tych, którzy dali świadectwo najwyższej miłości podczas Bitwy o Warszawę w 1920 roku i polecił pielęgnować cześć dla nich: "Było to wielkie zwycięstwo wojsk polskich, tak wielkie, że nie dało się go wytłumaczyć w sposób czysto naturalny (...) Na nową Diecezję Warszawsko-Praską Opatrzność Boża niejako nakłada dzisiaj obowiązek podtrzymywania pamięci tego wielkiego wydarzenia (...)". (tamże, 1). Tutaj także, w choszczówkowskiej "Prymasówce" spędził na rozmowach z Kardynałem Wyszyńskim swój ostatni dzień w ojczystym kraju przed wyjazdem na konklawe w 1978 roku. Dlatego też w niedalekich Płudach wznoszona jest świątynia-wotum wdzięczności za pontyfikat Jana Pawła II.

Ślady stóp Siewcy na naszej białołęcko-praskiej ziemi są widoczne. Zatroszczmy się, by rzucone ziarno wydało plon. Niech dożynkowa radość żniwiarza stanie się naszym udziałem. WYDAJMY OWOC!

Bartłomiej Włodkowski
7782