Okiem statysty


      Roman Polański odbierając Złotą Palmę - główną nagrodę na prestiżowym festiwalu filmowym w Cannes za film „ Pianista” podziękował polskim statystom, mówiąc, że bez nich nie powstał by ten film. Reżyser podkreślił ich zaangażowanie, odpowiedzialność, wytrwałość i wręcz zawodowy profesjonalizm.
      Statyści - szary tłum w nędznych ubraniach, bez cienia uśmiechu na zmęczonych twarzach. Dzień po dniu tworzyli tło dla wielkiego filmu R. Polańskiego „Pianista”. Wstawali w środku nocy, taksówkami dojeżdżali na Chełmską, bo dzień zdjęciowy zaczynał się czasami już o 4.30. Zawsze gotowi, odpowiedzialni, zaangażowani. Bez słowa skargi znosili upał, deszcz, zimno. Czuli, że uczestniczą we wspaniałym, światowym przedsięwzięciu. I nie zawiedli się. Po premierze filmu jeden ze statystów powiedział: Ten film to pomnik, hołd dla tych co polegli i dla tych co przetrwali. Jestem dumny, bo czuję, że mam swój udział w postawieniu tego pomnika. Jestem maleńkim kamykiem wielkiego dzieła -pomnika historii, na który z podziwem patrzy cały świat.
      Prawie każdego dnia na planie filmowym było około 400 statystów, a były takie dni, gdy zapraszano ich ponad tysiąc. Można więc było spodziewać się zamieszania i wielu nieporozumień. Nic takiego jednak nie miało miejsca. Dobra organizacja, ale także samodyscyplina, odpowiedzialność i wręcz zawodowa dojrzałość statystów sprawiały, że wszystko przebiegało spokojnie, sprawnie i zgodnie z planem. Wspomnienia statystów
      „Ogłoszenie o castingu do filmu „Pianista” przeczytałam w gazecie. Pojechałam, bo bardzo chciałam podpatrzeć pracę na planie filmowym u samego mistrza. Poza tym wydawało mi się, ze spełniam podane w ogłoszeniu warunki( „...Poszukujemy osób szczupłych lub wręcz chudych o semickiej urodzie”). Pamiętam, że zdziwiłam się widząc tłum ludzi oczekujących na rozmowę i zdjęcia próbne. Pamiętałam dobrze treść ogłoszenia, a wokół mnie były naprawdę rożne osoby: na przykład puszyste blondynki, których jakoś nie mogłam sobie wyobrazić w tłumie wychudzonych Żydów. Dwie godziny czekałam na swoja kolejkę. Potem usłyszałam, że spełniam wszystkie warunki i mam czekać na telefon, bo na pewno zostanę zaproszona na plan filmowy. Czekałam. Zadzwonili w kwietniu (po dziesiątej wieczorem). Usłyszałam tylko kilka słów: „zapraszamy na plan zdjęciowy jutro rano. Spotkanie o godz. 4.30” Potem przyzwyczaiłam się już do tego, że bardzo często byliśmy informowani o zdjęciach późnym wieczorem i z dnia na dzień. Mieszkam na Tarchominie, żeby dojechać na Chełmską musiałam brać taksówkę, ponieważ tak rano nie jeździły jeszcze autobusy i tramwaje.”
      Dzień zdjęciowy rzeczywiście zaczynał się bardzo wcześnie - często o godzinie 4. 30. Wszyscy spotykali się na Chełmskiej, gdzie szybko ubierali się w kostiumy. Nie było to proste zadanie, ponieważ każdy statysta ubierany był od stóp po głowę. Prywatna była tylko bielizna. Potem każdy był czesany (niektóre fryzury zajmowały doświadczonym fryzjerom prawie godzinę) i charakteryzowany. Ważny był każdy szczegół - źle zawiązana apaszka, zbyt czyste buty, za mało widoczne sińce pod oczami. Dopiero, gdy wszystko było perfekcyjnie sprawdzone i „dopięty ostatni guzik” autobusy wiozły nas na plan filmowy (najczęściej na Pragę lub do Rembertowa). Tam spędzaliśmy cały dzień. Otrzymywaliśmy rekwizyty potrzebne do kręconych scen (walizki, tobołki z pościelą, wiklinowe koszyki z zakupami). I wchodziliśmy w ten świat- okrutnego, wojennego absurdu, strachu i bezsilności. Myślę, że właśnie ta doskonała scenografia, perfekcyjnie dobrane kostiumy i charakteryzacja sprawiały, że momentalnie (i często zaskakująco dla nas samych) stawaliśmy się mieszkańcami getta. Młoda studentka wspomina:
      „Sobą byłam do chwili przekroczenia bramy na Chełmskiej. Kostium, fryzura z lat czterdziestych i odrapana, zniszczona torebka przenosiły mnie w czasy niemieckiej okupacji. Ludzie wokół mnie zupełnie nie przypominali codziennego, warszawskiego tłumu. Wiele razy zastanawiałam się jak to jest możliwe, że ludzie tak bardzo mogą się zmienić tylko pod wpływem chwili, charakteryzacji. Na planie nie było pośpiechu, awantur. Tak jakby obudziły się w nas wyższe, naczelne wartości. Spokojnie czekaliśmy na swój talerz zupy, pomagaliśmy sobie wzajemnie nosić ciężkie czasami rekwizyty. To był inny świat. W niczym nie przypominał znerwicowanych, poganianych własnymi natrętnymi myślami rozpędzonych ulic centrum. Jednocześnie ta identyfikacja z mieszkańcami getta była bardzo trudna, ponieważ budziła wiele smutku, przygnębienia, współczucia i strachu. Pamiętam dobrze swój ostatni dzień na planie filmowym. Siedzieliśmy wszyscy na Umschlagplatzu (na warszawskim Rembertowie). Usłyszeliśmy: ACTION! i wjechała ciężarówka z nową grupą Żydów. Z przerażeniem patrzyłam jak Niemcy biją ich i zrzucają bezlitośnie z samochodu. Potem spojrzałam na mur, pod którym leżały trupy rozstrzelanych ludzi. Wiedziałam, że to tylko manekiny, ale perfekcyjna charakteryzacja robiła niesamowite wrażenie. Słyszałam krzyki, płacz, widziałam krew. Miałam dosyć! Wiedziałam, że to tylko film, ale we mnie grała już cała orkiestr wcale nie filmowych uczuć. Bałam się, czułam obrzydzenie, litość, nienawiść i żal. Siadłam na krawężniku i zasnęłam. Spałam tak wsparta na tobołku z pościelą kilka godzin. Wokół mnie kręcono kolejne sceny, ale ja już ich nie widziałam. Tak było lepiej. To było zupełnie inaczej niż oglądanie wstrząsających obrazów w kinie. Ja tam byłam. Na szczęście w przeciwieństwie do Żydówki, która grałam, ja miałam wybór. Wieczorem poprosiłam pracownika agencji, aby więcej do mnie nie dzwonili, ponieważ nie mogę brać udziału w kolejnych zdjęciach. Cieszę się jednak, że to przeżyłam. Dzięki temu nauczyłam się doceniać każdą chwilę, cieszyć codziennym, spokojnym dniem.”

23- letni statysta Adam zapamiętał inną scenę:

„Pamiętam jak podczas przerwy w zdjęciach przypomniałem sobie, że zapomniałem odwołać spotkanie ze swoją dziewczyną. Potajemnie wyciągnąłem zza pazuchy komórkę i zadzwoniłem. Przeprosiłem, że nie mogę się z nią spotkać, ale Kaśka koniecznie chciała wiedzieć co robię. Denerwowałem się, że mimo zakazu rozmawiam przez komórkę i chciałem jak najszybciej skończyć tę rozmowę. Bez zastanowienia więc powiedziałem:
- Siedzę na rykszy i czekam aż Niemcy podniosą szlaban, żebyśmy mogli przejechać z małego getta do dużego. Kaśka krzyknęła, że to mój najgłupszy wykręt i rzuciła słuchawkę. Na szczęście udało mi się następnego dnia wszystko jej wytłumaczyć. Teraz jak o tym pomyślę to rzeczywiście wydaje mi się to zabawne. Ale tam ja naprawdę czułem, że jestem Żydem i z niecierpliwością wpatrywałem się w szlaban.”
      Statyści podkreślają niezwykłą troskę i zainteresowanie całej ekipy. Nie dotyczyła ona tylko spraw bezpośrednio związanych z filmem (poprawa makijażu czy kostiumów), ale wynikała z czysto ludzkiej życzliwości. Zdarzało się, że przerywano zdjęcia, ponieważ zauważano, że kilka osób wręcz trzęsie się z zimna i przywożono ciepłe płaszcze i palta. Nie było przepaści między statystami, aktorami i ekipą filmową. Nawet, gdy setki statystów przypominały szary tłum nikt nie czuł się wyalienowany, traktowany przedmiotowo. Wprost przeciwnie. Zawsze można było bez wahania podejść do pracowników i porozmawiać, zadać pytanie czy nawet poprosić o autograf. Wszystkich połączyła praca nad stworzeniem wspaniałego obrazu obraz i jeden człowiek- Roman Polański.

Jacek-statysta, 25-letni student Akademii Filmowej tak opowiada o Romanie Polańskim:

„Obejrzałem kilka filmów Polańskiego i czekałem z niecierpliwością, aby zobaczyć jak pracuje ten wielki reżyser. Dzisiaj mogę powiedzieć tyko tyle, że to jest mistrz i artysta. Myślę, że to właśnie jego zaangażowanie emocjonalne, zawodowy perfekcjonizm, troska o każdy szczegół i artystyczna wizja złożyły się na sukces tego filmu. Poza tym Roman Polański to wspaniały człowiek. Setki statystów bez mrugnięcia okiem i słowa skargi kilkanaście razy po kolei powtarzały tę samą scenę. Robiliśmy to dla niego, ponieważ nas o to prosił. Zawsze miał ciepłe słowo, uśmiech, miły przyjacielski gest. Nie wstydził się przeprosić, poprosić, podziękować. Jego charyzma unosiła się wręcz nad planem filmowym i dopingowała wszystkich do pracy.”
      Zawsze przed rozpoczęciem kolejnych zdjęć ktoś z ekipy filmowej opowiadał krótko kolejną scenę i informował wszystkich jak mają się zachowywać. Większość statystów doskonale znała treść książki „Pianista” co niewątpliwie bardzo ułatwiało pracę. Niektórzy zabierali na plan książkę W. Szpilmana. Starannie chowali ją za pazuchę wytartych płaszczy lub wpychali głęboko w tobołki z pościelą. Podczas przerw siadali na poduszkach, walizkach lub koszach i wspólnie czytali opisy kolejnych scen.
      Jednak mimo starannego przygotowania praca na planie była bardzo męcząca. „Wszyscy bardzo starali się postępować według wskazówek, ale i tak powtarzaliśmy każdą scenę wiele, wiele razy. Kiedy wieczorem półżywa kładłam się spać ciągle jeszcze słyszałam głośne - ACTION!” - wspomina statystka Ania.
      Dlaczego godzili się na te wszystkie niewygody, ranne wstawanie, zimno, upał? Na pewno nie dla pieniędzy i sławy. Porwała ich tematyka filmu, magia kina, uduchowiona i przesycona artyzmem osobowość R. Polańskiego.
      Wspaniały obraz „Pianista” został słusznie doceniony i nagrodzony przez krytyków filmowych. Jeżeli byłoby to możliwe polscy statyści z pewnością wręczyliby R. Polańskiemu jeszcze jedną nagrodę - za wielkie, gorące serce, wrażliwość i szacunek dla drugiego człowieka. To nie tylko wielki reżyser, ale przede wszystkim wielki człowiek. Tylko on mógł stworzyć ten pełen emocjonalnej ekspresji film o ponadczasowych, ogólnoludzkich wartościach.

Dziękujemy!
Beata Szurowska
statystka w filmie „Pianista”
11307