Prosto z mostu

Bezrobocie czy podwyżki

Tabloidowe odbijanie się tematów politycznych od ściany do ściany dotarło do realnego życia. Jeszcze trzy miesiące temu słyszeliśmy, że z powodu reformy edukacji polegającej na likwidacji gimnazjów zastępy nauczycieli będą tracić pracę, a teraz - z początkiem nowego roku szkolnego - okazuje się, że jest dokładnie na odwrót: w samym województwie mazowieckim brakuje ich (nauczycieli) trzy tysiące. Niedomiar nauczycieli to nie tylko problem, że gdzieś nie odbędą się jakieś lekcje. Z najprostszej ekonomii wynika, że skutkiem tej sytuacji będą zwiększone wymagania płacowe nauczycieli. A to może zachwiać systemem. Zaraz zaczną się wzajemne oskarżenia rządu i samorządu (w którym dominuje partia opozycyjna do rządu), a my nadal nie będziemy wiedzieli, jak jest naprawdę i kto - jeżeli ktoś – zawinił.

W Polsce system zatrudniania nauczycieli w szkołach publicznych jest dość zawikłany. Generalnie, ustalaniem liczby etatów i wysokości wynagrodzeń zajmuje się rząd, zwiększać je jednak może nieznacznie – i często czyni w ramach swoich skromnych możliwości finansowych – właściciel szkoły czyli gmina (bądź powiat), płatnikiem natomiast jest sama szkoła.

W większości krajów przedstawia się to znacznie klarowniej. W Szwecji czy Danii to szkoła odpowiada zarówno za etatyzację i regulacje wynagrodzeń, jak i za ich wypłaty. Administracja rządowa zajmuje się tylko sprawami ogólnymi, takimi jak programy nauczania, kształcenie nauczycieli, przeprowadzanie egzaminów państwowych dla uczniów, klasyfikacja szkół i nauczycieli. Możliwość różnicowania płac pomiędzy różnymi szkołami i różnymi gminami w zależności od warunków lokalnych pozwala na elastyczną politykę w zakresie sieci szkół i zatrudniania pedagogów. W Anglii system jest jeszcze bardziej zdecentralizowany; oceny pracy nauczycieli, a co za tym idzie wysokości ich wynagrodzeń, ustala rada szkoły, każda swoje, choć ogólne zasady tej oceny też ustala rząd. Reformę oświaty musiałaby poprzedzić reforma jej finansowania.

W wielu krajach (Francja, Szwajcaria) jest inaczej: za zatrudnianie nauczycieli w każdym zakresie, zarówno regulacji wynagrodzeń, jak i ich wypłat, odpowiedzialne są urzędy regionalne bądź lokalne. Szkoły są od nauczania, nie od zapewniania właściwej liczby nauczycieli. Nauczyciel zaś nie ma wątpliwości, kto jest jego pracodawcą. Taki model też ma swoje zalety. Tam, jeżeli jakiś rząd wpadnie na pomysł reformy, to odpowiada za jej realizację od początku do końca.

A u nas nie wiadomo. Pieniądze na płace przechodzą przez wiele budżetów, nauczyciele zatrudniani są przez pracowników gminy, jakimi są dyrektorzy szkół, ale koniec końców mają pretensje do rządu. A do kogo mają mieć pretensje rodzice?

Maciej Białecki
maciej@bialecki.net.pl