Losy kamienicy przy ul. Majowej 4 na Bródnie
W jednym z poprzednich numerów gazety opisałam postępującą dewastację budynku przy ul. Majowej 4, w którym do 2012 roku mieściła się poradnia dla dzieci. Zaniedbania, jak się okazuje, to nie wynik braku zainteresowania ze strony właścicieli, lecz wina urzędów, które przez 60 lat nie były w stanie zakończyć sprawy.
Artykuł sprawił, że do redakcji odezwał się Rafał Dzido, jeden ze spadkobierców, który reprezentuje ponad trzydzieści osób mieszkających w Warszawie. Jest też druga grupa, również z reprezentantem, mieszkająca na Pomorzu. Między nimi, wbrew wcześniej uzyskanym informacjom, nie ma konfliktu. Obu umocowanych notarialnie pełnomocników urzędy przez wiele lat informowały o sprawie. Nie ma więc podstaw do twierdzenia, że wielu uczestników postępowania utrudnia kontakt z nimi. Trudności piętrzą urzędy.
Wniosek czeka i czeka
Rafał Dzido przychodzi na spotkanie ze wspierającym go w rozmowach z urzędami Grzegorzem Oleksińskim, a dodatkowo z segregatorem ciasno wypełnionym dokumentami. Pokazuje je podczas rozmowy. Oto przywołana historia losów domu i ludzi.
Przed II wojną światową, czyli w latach 30. XX w., dwie rodziny przy ul. Majowej 4 rozpoczęły budowę domu bliźniaka z dwiema klatkami schodowymi. Jedna z rodzin wniosła do inwestycji jako aport grunt. Działka znajdowała się w obszarze administracyjnym Warszawy. Wojna i okupacja przerwały prace. Domu nie ukończono. Po wojnie jedna z rodzin (K.) została w stolicy, a druga (£.) przeniosła się na Pomorze.
W 1946 r. rodziny, korzystając z możliwości, jakie dawał dekret Bieruta – złożyły deklarację chęci przejęcia upaństwowionego gruntu na zasadzie dzierżawy wieczystej. Mogły o to wystąpić, bo należał do nich dom stanowiący ich własność. Co prawda, zgodnie z dekretem nie tylko grunty, lecz także budynki przechodziły na własność samorządów, ale taki przypadek jak Majowej 4 pozwalał budynek zachować. Jednak wniosek o dzierżawę wieczystą na rzecz posiadaczy domu nie był rozpatrzony przez kilkadziesiąt lat. Urzędy zajęły się tym dopiero w późnych latach 90. XX w.
Władze mają plan
W latach 50. XX w. ówczesne władze upatrzyły sobie budynek przy Majowej 4 na cele socjalne. Na osiedlu Bródno rosły kolejne wieżowce i domy przeznaczone dla pracowników rozbudowującej się Fabryki Samochodów Osobowych. Na Majowej 4 zdecydowano ulokować przychodnię.
Budynek – własność prywatna – został bezprawnie zajęty. Bezpodstawne przejęcie potwierdził wyrok sądu z lutego 1964 r. Stwierdzono w nim, że przejęcie kamienicy, dokończenie budowy i umieszczenie tam przychodni odbyły się z naruszeniem prawa. Jak stwierdził sąd, także dokończenie budowy i adaptacja do potrzeb przychodni były bezprawne. Mimo to poniesione przez państwo koszty robót uznano jako ekwiwalent za dziesięć lat bezumownego korzystania.
Wyrok sankcjonujący przychodnię w tym obiekcie był skutkiem tego, że nie było dokąd jej przenieść. Sąd ustalił wyrokiem dzierżawę na 25 lat, która wygasła dopiero w lutym 1989 r. Po tym terminie Ministerstwo Zdrowia, a potem Zakład Opieki Zdrowotnej (ZOZ), który powstał po reaktywacji samorządu terytorialnego, przestały płacić.
Przychodnia była zatem dzikim lokatorem od 1989 do 2012 r. Zajmowała budynek bezprawnie, nie płacąc czynszu. Michał Kawecki, ówczesny dyrektor ZOZ-u posunął się tak daleko, że na przełomie lat 90. i 2000 próbował przejąć nieruchomość przez zasiedzenie. Przeznaczył znaczne kwoty na postępowania sądowe, mimo że wynik był z góry przesądzony. Upłynęło bowiem zaledwie 20 lat zasiedzenia i sąd może je uznać, jeśli występuje się o zasiedzenie w dobrej wierze. W tym przypadku nie było takiej sytuacji. Za kilkanaście lat bezprawnego użytkowania do dziś nikt z ZOZ-u nie zapłacił właścicielom ani grosza.
Co z tym zwrotem?
Procedurę zwrotu rozpoczęto około 2008 r., czyli prawie po 60 latach. To wtedy Urząd m.st. Warszawy wydał decyzję o ustanowieniu użytkowania wieczystego, by można było zakończyć zaległe postępowanie z lat 40. minionego wieku. Zwrot nieruchomości zależał właśnie od ustanowienia użytkowania wieczystego. Okazało się, że aby tak się stało, trzeba najpierw wystąpić do wojewody, który przekaże samorządowi grunt do komunalizacji, czyli Miastu st. Warszawa, później gminie Praga Północ, a obecnie dzielnicy Targówek.
Miasto miało dokonać zwrotu wyłącznie budynku, ale musiało to powiązać z ustanowieniem użytkowania wieczystego. Nie zrobiono tego przez 60 lat. Nie mogło być tak, że właścicielowi oddaje się dom razem z własnością gruntu. Nie pozwalały na to przepisy. Radczyni prawna miasta spóźniła się dwa dni ze złożeniem odwołania o sprostowanie pomyłki, ponieważ w decyzji o ustanowieniu użytkowania wieczystego gruntu właścicielom oddaje się ich własny budynek w użytkowanie wieczyste.
- Potem nie dało się tego naprawić - mówi Rafał Dzido. - Byliśmy w Ministerstwie Skarbu Państwa, widzieliśmy dokumentację całej sprawy od czasów sprzed wojny. Urzędnik rozmawiał z nami dość długo, a na koniec powiedział, że minister Skarbu Państwa nie może na czyjeś żądanie zmieniać decyzji. Jest błąd formalny, ale nie na tyle poważny, by o czymkolwiek stanowił. Dokumenty pokazują bowiem, jak jest. Miasto poszło jeszcze do sądów administracyjnych. Wojewódzki Sąd Administracyjny i NSA zakończyły drogę. Mamy wyrok ostateczny z uzasadnieniem, że należy zmienić wadliwy wpis. Miasto tymczasem utrzymuje, że wszystko jest w porządku. Skoro tak, to powinni nas zaprosić do notariusza i podpisać umowę zwrotu. A nikt nas nie zaprasza od 2014 roku.
Trochę wcześniej - ZOZ chce oddać
Przez kilka lat władze miasta nie potrafiły, wykorzystując procedury sądowe, wyprostować sytuacji. W tym czasie przychodnia wyprowadziła się, a ZOZ nie chciał płacić za użytkowanie gruntów i bezumowne korzystanie z budynku.
– Dyrektor Marcin Jakubowski z ZOZ-u miał problem – mówi Rafał Dzido. – Próbował nam oddać nieruchomość, ale z powodu niewyjaśnionej sytuacji i błędów merytorycznych, nie było to możliwe. Trzeba pana Jakubowskiego zrozumieć. Tłumaczył się, że codziennie wysyłał do budynku pracownika, który pilnował domu, bo zaczęły tam wchodzić osoby bezdomne. Utrzymanie pracownika kosztowało. Mimo jego obecności dochodziło do kradzieży. Na początku skradzione zostały wszystkie klamki, drzwi aluminiowe, potem wyrwano kable ze ścian. Sytuacja się pogorszyła, kiedy złapano złodziei. Wezwano policję. Funkcjonariusze ujęli sprawców, ale nic nie można było zrobić, bo były to osoby bez majątku, nic nie dałaby kara grzywny. Ujęte osoby w akcie zemsty podczas wolnych dni odkręciły wodę. Koszt wyniósł 5000 zł. Musiał zapłacić ZOZ. To spowodowało, że pan Jakubowski ostatecznie chciał nam przekazać budynek, by go nie obciążał i nie sprawiał kłopotów. Spotkaliśmy się z nim dużą grupą, ale nikt nie chciał wziąć kluczy, bo ZOZ nie przygotował dokumentów umożliwiających przekazanie, czyli protokołu zdawczo-odbiorczego i opisu przygotowanego przez rzeczoznawcę majątkowego.
Wyrok z 1964 nakazywał zwrot budynku w stanie nie pogorszonym, a tymczasem dewastacja trwała w najlepsze. Wcześniej dyr. Jakubowski zlecił przygotowanie firmie z Poznania opinii o stanie budynku, obawiając się, że ktoś mu zarzuci, że dom, gdy go opuszczała przychodnia, był zdewastowany.
– Panu Jakubowskiemu miasto podrzuciło kukułcze jajo – podkreśla Grzegorz Oleksiński. – Miasto nie chciało się pod niczym podpisywać. Byłym właścicielom nie przekazało opisu stanu technicznego budynku. Nie przedstawiono opisu i pokwitowania. Opis stanu dostaliśmy prywatnie od dyr. Jakubowskiego.
Chowanie głowy w piasek
Dziś miasto nie jest w stanie udowodnić, że spełnia wymogi wyroku z 1964 r. W chwili wygaśnięcia umowy w 1989 r. ZOZ (wówczas Ministerstwo Zdrowia) miało obowiązek wystąpić do właścicieli o przedłużenie umowy, albo zwrócić nieruchomość w stanie do użytkowania. Dziś budynek nadaje się tylko do rozbiórki. Nie jest to wina współwłaścicieli, tylko użytkownika, który nie potrafił o dom ani zadbać, ani przedłużyć umowy. Przez 30 lat oznacza to wymierne straty dla właścicieli.
Władze miasta uważają się za pokrzywdzone, choć to w urzędzie w ciągu ostatnich dziesięciu lat popełniono wszystkie błędy, a od pięciu lat nic się nie dzieje.
– Mógłbym poszukać kancelarii prawnej, która zajęłaby się sprawą, ale to bardzo kosztowne – mówi Rafał Dzido. – Poza tym, jako osoba prywatna, wyczerpałem wszystkie ścieżki. Sprawa jest prosta. Mamy podział, co komu się należy. Została drobnostka. Odkręcić pomyłkę, albo ją pominąć. Napisać sprostowanie. Podpisać akt notarialny. Płacone byłyby podatki. Ktoś by przejął nieruchomość, byłaby czysta. To chwila. Tylko, żeby dało się to załatwić.
Przychodzi do głowy myśl, czy nie warto wystąpić o odszkodowanie. Rafał Dzido stwierdza:
Jest możliwość wystąpienia o odszkodowanie. Ja i moja strona jest daleka od tego. Druga strona może ewentualnie. Ale wniosek musi być podpisany przez wszystkich. Pewnie to się rozejdzie po kościach, bo nikt nie będzie kolejne dziesięć lat prawował się z miastem czy Skarbem Państwa o zwrot pieniędzy. Chociaż na początku, jak policzyliśmy, przejmując nieruchomość, dostalibyśmy odszkodowanie równe wartości nieruchomości. Dzierżawa roczna razy 10 lat byłaby prawie wartością nieruchomości. Dlatego miasto nie chciało nic robić, bo koszty byłyby wysokie za 30 lat bezprawnego korzystania.
– Miasto nabroiło, miasto próbowało to naprostować, występując na drogę sądowo-administracyjną, ale to się nie udało – dodaje Grzegorz Oleksiński. – Sprawa jest otwarta. Piłka jest po stronie urzędu miasta.
A jeśli zwrócą?
– Jako spadkobiercy doszliśmy do porozumienia wiele lat temu – mówi Rafał Dzido. – Albo jedna osoba z naszego grona spłaci resztę i przejmie nieruchomość, albo wystawimy ją na sprzedaż. Ale sądzę, że załatwimy to we własnym gronie. Jeśli będzie akt notarialny, to wystarczy jedno posiedzenie spadkobierców i będzie decyzja. Oczywiście, mogło się coś zmienić, bo przez ostatnich pięć lat nic nowego się nie wydarzyło, każdy jest zajęty własnymi sprawami. Nie można wciąż czekać na to, że się odzyska. Ja kontynuuję to, co rozpoczęła moja babcia. A był taki moment, że odmawiano mi prawa wglądu do dokumentów. Musiał interweniować wojewoda. Mogę zadeklarować w imieniu nas wszystkich spadkobierców, że wszystko pójdzie sprawnie. W naszej grupie są tak niewielkie udziały, że część osób może się zrzec. Trzeba to załatwić formalnie. Waśni między nami nie ma. W miejsce wszystkich wchodzi jedna osoba.
– Utrudnieniem może być plan zagospodarowania przestrzennego, który ten rejon pozostawia pod usługi – zwraca uwagę Grzegorz Oleksiński. – A miasto nie potrafi lub nie chce nawet przywrócić stanu oryginalnego. Przejęto budynek mieszkalny na gruncie z funkcją mieszkalną, a dziś chce oddać ruinę na gruncie, na którym można prowadzić tylko usługi. W wypisie z planu są usługi zdrowotne. Stało się tak, bo w latach 90., gdy powstawał plan, wzięto pod uwagę to, co wtedy było. To także niby usprawiedliwia poczynania miasta i trudności z przeprowadzeniem zmian dla budynku.
Memento
– Mnie jeszcze na tym zależy, bo mieszkam niedaleko i codziennie przejeżdżam obok, patrząc na postępującą dewastację – mówi Rafał Dzido. – Pozostali są zniechęceni przewlekłością procedur. Ja chciałbym dokończyć to, co rozpoczęła babcia 30 lat temu.
Z ostatniej chwili
Informacja na temat nieruchomości przy ul. Majowej 4 uzyskana od Konrada Klimczaka z Wydziału Prasowego Urzędu m.st. Warszawy Decyzją nr 430/GK/DW/2009 z 18 września 2009 roku Prezydent m.st. Warszawy orzekł m.in. o ustanowieniu na 99 lat prawa użytkowania wieczystego do zabudowanego gruntu położonego w Warszawie przy ul. Ogińskiego 60 (obecnie ul. Majowa 4), opisanego w ewidencji gruntów i budynków jako działka ewidencyjna nr 39/2 o powierzchni 706 m2 w obrębie 4-08-12 na rzecz następców prawnych dawnych właścicieli.
Następnie, w wymienionej wyżej decyzji, zmieniono za zgodą stron punkt 1, poprzez zastąpienie figurujących w nim kuratorów osób nieznanych z miejsca pobytu tj. Stanisława Kurka i Wawrzyńca Kurka, reprezentowanych przez kuratora Bożenę Kurmanowicz, na faktycznych spadkobierców tychże osób. Zmiana ta nastąpiła decyzją Nr 513/GK/DW/2011 z 24 listopada 2011 roku.
Wnioskiem z 11 lipca 2017 roku zwrócono się do Samorządowego Kolegium Odwoławczego w Warszawie o stwierdzenie nieważności przedmiotowych decyzji zgodnie z art. 156 § 1 kpa pkt. 1 „Organ administracji publicznej stwierdza nieważność decyzji, która m.in. (...) wydana została z naruszeniem przepisów o właściwości”. Jak wynika z informacji przekazanej przez Samorządowe Kolegium Odwoławcze w Warszawie akta niniejszego postępowania zostały przekazane do Komisji do spraw reprywatyzacji nieruchomości warszawskich.
- Nie otrzymałem żadnej informacji z Samorządowego Kolegium Odwoławczego, a zawsze informują o prowadzonych sprawach – mówi Rafał Dzido. – Nie wiem, co o tym myśleć.
Jolanta Zientek-Varga