Młody mieszkaniec Bródna (były) podbija Anglię. Z Maximilianem Czekalskim, wcześniej uczniem Gimnazjum nr 142 na Targówku, a od dziesięciu miesięcy - Great Sankey High School w Warrington, w Anglii, rozmawia Jolanta Zientek-Varga
Jakie były początki w szkole angielskiej? Dałeś radę od razu?
Do średniej szkoły Great Sankey High School dołączyłem w marcu ubiegłego roku. Od pierwszego dnia nie miałem problemów, choć, kiedy jechałem autobusem szkolnym, byłem zestresowany. Jednak już na pierwszej lekcji wyluzowałem się. Uczniowie byli przyjacielscy, a nauczyciele wspierający.
Czym różni się gimnazjum na Targówku od obecnej szkoły?
Przede wszystkim nie mamy jednej klasy. Każdy przedmiot to inna grupa uczniów. To efekt obowiązującej organizacji nauki. Uczniowie wybierają większą część przedmiotów, których będą się uczyć i nie ma możliwości, by robić to w jednej klasie, jak jest w Polsce. Mamy co prawda jedną klasę, ale tylko do celów administracyjnych. W tej grupie spotykamy się rano i popołudniu, by zrobić listę obecności.
Jak było z angielskim?
Jechałem do Anglii z podstawowym, komunikatywnym angielskim. Pozwoliło mi to porozumieć się z nauczycielami i uczniami, a potem z każdym dniem było lepiej. Teraz mówię bardziej gramatycznie. Nawet nauczycielka od angielskiego zauważa poprawę i żartuje, że teraz mówię poprawniej niż większość uczniów. To pewnie dlatego, że w Polsce uczymy się bardziej gramatyki.
Co w nowej szkole cenisz najbardziej?
Bardzo podoba mi się to, że szkoła wspiera nas w każdym kroku i podejmowanym wyzwaniu. Nauczyciele są otwarci, można z nimi rozmawiać, czego w Polsce nie doświadczyłem. Można mówić o problemach, niepokojach. Jesteśmy traktowani podmiotowo, jako osoby, którym należy pomóc, a nie jako masa. Każdy dostaje to, czego potrzebuje. Widać personalizację edukacji. Cenię takie podejście indywidualne do każdego ucznia, co pozwala zrobić notatki bez poganiania, realizować własne pomysły. I co ważne, jest zdecydowanie mniej prac domowych niż w Polsce. Przy tym, każdy może zadanie zrobić tak, jak uważa.
Żyjesz nie tylko nauką. Aktywnie działasz społecznie…
Zacząłem się udzielać społecznie jeszcze przed przydziałem szkoły. Nie umiem siedzieć i czekać. Mam to po tacie. Poczytałem na stronie szkoły o działaniach dla młodych, skontaktowałem się z posłanką do Młodzieżowego Parlamentu z okręgu miasta Warrington, gdzie mieszkam. To ona zaprosiła mnie na spotkanie Młodzieżowej Rady Miasta. Przyszedłem, w radzie zostałem i cały czas tam działam. Przy okazji dowiedziałem się więcej o Młodzieżowym Parlamencie. W Polsce mamy Sejm Dzieci i Młodzieży, który nie jest wybierany, tylko działa na zasadzie konkursu. W Anglii młodzieżowi posłowie są regularnie wybierani.
Gdzie jesteś w tej chwili, jeśli chodzi o działalność obywatelską?
Tak się złożyło, że dziewczyna, która mnie wprowadziła, jest teraz o szczebel wyżej, reprezentuje całe województwo w Zarządzie Młodzieżowego Parlamentu i na powstałe wolne miejsce, zaproponowano mi funkcję zastępcy młodzieżowego posła dla Warrington, co chętnie i z dumą przyjąłem. Działam też w Młodzieżowym Forum Regionu, w którym jestem szczebel wyżej i reprezentuję hrabstwo w Zarządzie Forum.
Co struktury młodzieżowe, rada, parlament, forum robią dla młodzieży?
Wszystkie szczeble reprezentują młodych, przedstawiają ich oczekiwania i potrzeby radnym, burmistrzom, parlamentarzystom, lordom. Prowadzą kampanie ważne dla młodzieży. Na przykład ostatnio na temat zdrowia psychicznego i przełamywania stereotypów dotyczących takich chorób. Dla mnie jest ważne, że członkowie struktur młodzieżowych mają możliwość rozwoju osobistego, doskonalenia umiejętności społecznych, poznawania innych kultur i dobrej zabawy przy tym.
Byłeś, zaczynając pobyt w Anglii, piętnastolatkiem z Polski, nikomu nieznanym, a jednak bez problemu znalazłeś miejsce w strukturach młodzieżowych. Czy to znaczy, że każdy może?
Wciąż jestem chłopakiem z Polski, tego się nie wstydzę i tak zostanie; ale jestem też chłopakiem z Warrington, z Anglii. Nie ma w strukturach młodzieżowej polityki barier w dostępie do działania. Są tam ludzie z całego świata, którzy mieszkają w Anglii. Imigranci mają możliwość integracji, co wzmacnia wiarę w siebie, poczucie wartości; umożliwia kontakty z Anglikami w szkole i w innych sytuacjach. Te miejsca są dostępne dla każdego, więc jeżeli się chce, ma się motywację i entuzjazm, to można działać. Nie ma znaczenia, skąd się pochodzi, kim się jest, jak się wygląda i z czym utożsamia. Chcesz? Dostaniesz przestrzeń do działania.
Czy dałoby się przenieść ten sposób działania do Polski?
Może, choć nie byłoby to łatwe. Przydałaby się organizacja charytatywna podobna do British Youth Council, która od siedemdziesięciu lat wspiera młodych w rozwoju, umożliwia wypowiadanie się w ważnych dla nich sprawach. W Polsce nie ma takiej instytucji, więc zbudowanie systemu zajęłoby sporo czasu. Jednak uważam, że gdyby znaleźli się ludzie, którzy poświęciliby życie zawodowe organizacji charytatywnej wspierającej młodych, to można to zrobić wszędzie.
Czy przywiozłeś z Polski doświadczenia, które ukształtowały chęć działań społecznych i przydały się w Anglii?
Jak wcześniej mówiłem, wciągnął mnie do działania tata, który jest aktywistą na Bródnie; dziadek był posłem; więc stoi za mną historia rodzinna pokazująca, że jeśli się chce, to można. Mam jednak takie przemyślenie, że ponieważ w Polsce jest nieco inny stosunek do ludzi niż w Anglii, to jednak nie zdobyłem doświadczenia. Pomagałem tacie, udzielałem się w samorządzie uczniowskim, ale to coś innego niż w Anglii. Musiałem zdobyć doświadczenie, co poszło łatwo, bo w strukturach młodzieżowych są przyjaźni ludzie.
Co przed Tobą? Jakie plany?
Złożyłem aplikację do szkoły międzynarodowej ukierunkowanej na kształcenie liderów społeczności lokalnych. Jeśli się dostanę, to będę mieszkał w internacie i nie będę mógł dalej działać w Warrington i w pozostałych strukturach. Jeżeli nie przyjmą mnie, co jest możliwe; to w marcu będą wybory młodzieżowego posła, w których zamierzam startować.
Co z działaniami społecznymi, jeżeli się dostaniesz?
Dużo czasu zajmie mi nauka, ponieważ matury międzynarodowe są zawsze wyzwaniem. Szkoła stawia jednak na młodych aktywistów i umożliwia stworzenie planu dla organizacji charytatywnej. Z takich planów powstały liczne organizacje prowadzone przez absolwentów. Ponadto jest możliwość działania dla społeczności lokalnej.
Co najwyżej oceniasz z perspektywy działacza po niemal roku życia w Anglii?
Najważniejsze dla mnie jest wsparcie rodziny i znajomych, których poznałem na ścieżce działań. Mam wsparcie koleżanek i kolegów z całego kraju. Wymieniamy się doświadczeniami, opowiadamy o tym, co zrobiliśmy i co jeszcze planujemy. To świetna motywacja do dalszej pracy.
Co uważasz za największy sukces?
To, że dobrze osadziłem się w szkole i znalazłem fajnych znajomych. Z działań społecznych sukcesem jest dla mnie zdobycie zaufania, dzięki czemu hrabstwo wybrało mnie na przedstawiciela do Zarządu Młodzieżowego Forum Regionu. Co prawda nie zmieniłem tym świata, ale wiele osób mi mówi, że to jest duże osiągnięcie. W głębi duszy też tak sądzę, ale wolę nie zapychać sobie tym głowy i iść po więcej.
Dziękuję za rozmowę i życzę kolejnych osiągnięć.