Prosto z mostu
Jeżeli ktoś chciałby zobaczyć prawdziwą wspólnotę lokalną i prawdziwy samorząd, to musi wyjechać z Warszawy... (To banalne stwierdzenie: mieszkańcy stołecznej metropolii tworzą wspaniałą społeczność, żywą i kreatywną, ale w swojej większości nie tworzą wspólnoty lokalnej. A przecież na samorząd głosuje większość. Liczba ludności, migracje międzydzielnicowe i podmiejskie, rozmiar miasta, jego funkcje stołeczne, spółdzielnie-molochy i zamknięte osiedla, wszystko to sprawia, że organy samorządu miejskiego w Warszawie są dramatycznie upartyjnione, o czym pisałem wielokrotnie) ... Musi wyjechać do Tarnowskich Gór, i to koniecznie w drugi weekend września.
Tarnowskie Góry to średniej wielkości – 60 tysięcy mieszkańców – miasto na Górnym Śląsku. Od kilku kadencji ma tego samego burmistrza, niepartyjnego, a w radzie miejskiej, wybieranej dotychczas w okręgach jednomandatowych, niepodzielnie rządzi lokalny komitet wyborczy, mający 21 na 23 radnych. Jedyny radny partyjny, z PiS, powiedziałby - podobnie jak jego zwierzchnicy w dalekiej Warszawie - że to sitwa. Już wkrótce „sitwy” nie będzie, bo dzięki PiS w takich miastach jak Tarnowskie Góry wybory będą proporcjonalne, na listy. Od października 2018 r. większość radnych będzie więc zapewne z PO albo z PiS, a o tym, jak mają głosować, będą decydować komitety wojewódzkie tych partii. Porządek zapanuje w samorządzie, tak jak w całym kraju.
Jak na razie, w drugie weekendy września w Tarnowskich Górach odbywa się co roku niezwykła impreza – Gwarki. Przez ulice miasta maszeruje Pochód Gwarkowski, w którym zobaczyć można i króla Jana Sobieskiego, który zatrzymał się tutaj w drodze pod Wiedeń, i Johanna Wolfganga Goethego, który przyjeżdżał tu oglądać pierwszą w kontynentalnej Europie maszynę parową, i gwarków, czyli średniowiecznych górników tutejszej kopalni srebra, i cara Aleksandra I, i powstańców śląskich, i wielką liczbę orkiestr dętych, i prawdziwych komandosów, i paradę zabytkowych pojazdów, i husarzy na koniach, i rowerzystów na wielkich bicyklach. Są też koncerty, karuzele, stragany...
Jest Jarmark Dominikański w Gdańsku, jest Winobranie w Zielonej Górze, ale tamte imprezy nastawione są bardziej na turystów. Gwarki są lokalne. Do parady przygotowuje się całe miasto; wszyscy żyją tym, kto w tym roku w jakiej roli weźmie udział w pochodzie. W zabytkowym śródmieściu przez kilka godzin panuje tłok i gwar (nomen omen) jak w średniowiecznym grodzie w dzień targowy. Przyjezdnych tu mało, wszyscy na ogół się znają. To jest wspólnota. W takich miejscach warto szukać Polski.
Maciej Białecki
Wspólnota Samorządowa
maciej@bialecki.net.pl