Pogrzeb generała Zbigniewa Ścibora-Rylskiego tyleż nam powiedział o generale - Powstańcu Warszawskim, co o współczesnej Polsce. Generał „Motyl” - taki pseudonim miał w Armii Krajowej - był bardzo skromnym człowiekiem. Nie chciał uroczystości pogrzebowych w Katedrze Polowej Wojska Polskiego z honorami należnymi generałowi. Mszę świętą odprawiono w kościółku na Powązkach, który nie był w stanie pomieścić wszystkich przyjaciół i sympatyków generała, przybyłych tłumnie na pogrzeb, mimo rekordowego upału.
Tak: sympatyków, generał był bowiem postacią publiczną - jak mało kto w Warszawie. Nie tylko z racji bohaterskiej przeszłości powstańczej, choć przecież był dowódcą kompanii i oficerem łącznikowym legendarnego pułkownika „Radosława”. Przede wszystkim jednak przez 25 lat był prezesem Związku Powstańców Warszawskich, odgrywając ogromną rolę w przekazywaniu wartości moralnych Powstania kolejnym pokoleniom. Stał się symbolem pokolenia AK, tej jego części, która doczekała niepodległej Polski. W ostatnich latach to on przywrócił pamięć o cierpieniach ludności cywilnej podczas Powstania i to on publicznie piętnował chuligańskie zachowania podczas obchodów rocznicowych Powstania. Szefował Związkowi, który symbolizował cnotę zapomnianą, a nawet dziś zwalczaną: jedność Polaków w walce ze wspólnym zagrożeniem. Do Związku Powstańców Warszawskich należą bowiem - a raczej coraz częściej, niestety: należeli - zarówno członkowie AK, NSZ, jak i komunistycznej AL, a także żołnierze armii Berlinga, którzy przedostali się przez Wisłę i walczyli ramię w ramię z Powstańcami. Sam generał, wówczas kapitan, „Motyl” dowodził przez jakiś czas oddziałem berlingowców po śmierci ich dowódcy na Przyczółku Czerniakowskim.
W tym wszystkim nie odnajdują się politycy PiS, lubiący proste podziały dobry-zły. Na pogrzebie generała Ścibora-Rylskiego najwyższym rangą przedstawicielem rządu był szef gabinetu premiera Marek Suski. Czuł się wyraźnie nieswojo siedząc obok Bronisława Komorowskiego i Hanny Gronkiewicz-Waltz. Miał mieć ponoć list od premiera Morawieckiego, ale go nie odczytał. List od prezydenta Andrzeja Dudy odczytał za to stremowanym głosem urzędnik średniego szczebla Kancelarii Prezydenta.
I to wszystko. Więcej gestów ze strony przedstawicieli Państwa Polskiego wobec ikony środowiska Powstańców Warszawskich nie było. Współgra to niestety z incydentem z 2016 r., kiedy to prezydent Andrzej Duda podczas przemówienia 11 listopada, wymieniając zasłużonych dla niepodległości Polski od czasów I RP po „Solidarność” pominął Armię Krajową i właśnie Powstańców Warszawskich. Coś chyba poszło nie tak...
Maciej Białecki
Wspólnota Samorządowa
maciej@bialecki.net.pl