Prosto z mostu

PKP i inni

Mówi się, że socjalizm to ustrój, który walczy z problemami, które sam stwarza. Jeżeli tak jest, to najwięcej socjalizmu mamy w PKP. W 2001 r. rząd Jerzego Buzka przeprowadził reformę polskich kolei, opartą na ówczesnym modelu brytyjskim. Jednym z jej kluczowych elementów był podział gigantycznego, niebotycznie zadłużonego przedsiębiorstwa państwowego PKP na spółki, z których jedna administruje torami, kilka zajmuje się przewozami pasażerskimi bądź towarowymi po tych torach, a jeszcze inne zajmują się dostawą energii elektrycznej, informatyką itd. Miało to służyć racjonalizacji poplątanych finansów kolejowych oraz wprowadzić konkurencję firm przewozowych. Na papierze wyglądało świetnie, ale wyszło jak zwykle.

Z punktu widzenia przeciętnego użytkownika reforma przejawiła się w likwidacji wielu połączeń kolejowych, na czym szczególnie ucierpieli mieszkańcy małych miejscowości, z których wcześniej znikły pekaesy, a dopiero w ostatniej dekadzie rozwinęły się lokalne firmy przewozowe oparte na małych „busikach”.

Drugą, jeszcze mniej zrozumiałą uciążliwością okazała się dywersyfikacja biletów. Z tym nigdy nie było w Polsce dobrze. Pamiętam szok kulturowy, jaki przeżyłem, gdy w 1987 r. w Holandii spóźniłem się na pociąg osobowy, na który uprzednio nabyłem bilet. Następny do Amsterdamu był pośpieszny, podszedłem więc do kasy kupić dopłatę. Pani w kasie mnie nie zrozumiała. „Masz bilet na tę trasę? Więc o co chodzi?” Bilet II klasy na danej trasie kosztował tyle samo niezależnie od rodzaju pociągu i w każdym pociągu był ważny. To przecież oczywiste - pasażer wybierając pociąg najczęściej nie kieruje się rodzajem pociągu, lecz godziną odjazdu. To nie jego wina, że w rozkładzie wtedy jest pociąg taki czy inny.

W PRL - a także w III RP do 2000 r. - za kurs pośpieszny trzeba było dopłacić, nawet jak nam się nie śpieszyło. Ale po reformie Buzka jest jeszcze gorzej: każdy rodzaj pociągu ma swoje bilety. Dopłata nie wystarcza, zmieniając pociąg trzeba kupić całkiem nowy bilet, bo przez 18 lat spółki kolejowe nie mogły porozumieć się w sprawie wspólnego biletu. Mało tego: w kasach PKP - a dworce należą do PKP - w ogóle nie można kupić biletów niektórych przewoźników kolejowych.

I oto prezes PKP zapowiada, że jeszcze w tym roku (2018) spółki mające tego samego właściciela, tzn. PKP - wszystkie trzy! - porozumieją się. Czwarta ma być £ódzka Kolej Aglomeracyjna, należąca do samorządu wojewódzkiego. Poza zasięgiem na razie są Przewozy Regionalne, czyli największy przewoźnik poza PKP, oraz m.in. nasze Koleje Mazowieckie.

Należy kibicować temu przedsięwzięciu, chociaż wobec centralistycznych zapędów prezesa - zamiast o porozumieniach o współfinansowaniu przewozów mówił o jakimś holdingu - nie jest ono skazane na sukces.

Maciej Białecki
Wspólnota Samorządowa
maciej@bialecki.net.pl
www.bialecki.net.pl