Na temat trwającej od ponad roku skomplikowanej sytuacji w Białołęce, rozmawiamy z £ukaszem Oprawskim z Prawa i Sprawiedliwości, który w lutym 2016 został wybrany wiceburmistrzem Białołęki, wszakże wraz z całym powołanym wówczas zarządem nie został uznany przez władze Warszawy. Od wyroku sądu, który przywrócił w końcu ubiegłego roku na stanowisko przewodniczącego rady dzielnicy Wiktora Klimiuka (PiS), historia zatoczyła koło. Na sesji 26 stycznia, która odbyła się bez udziału radnych Prawa i Sprawiedliwości oraz Razem dla Białołęki, Wiktor Klimiuk został odwołany z funkcji.
Jak to się stało, że na pewnym etapie opozycja, Prawo i Sprawiedliwość wraz z lokalnymi ugrupowaniami, zdominowała Platformę Obywatelską w radzie Białołęki i zaczęła dysponować większością, która dokonała wyboru przewodniczącego rady i nowego zarządu?
Można powiedzieć, że powstanie szerokiej koalicji w Radzie Dzielnicy Białołęka, zdominowanej dotychczas przez PO, zainicjował były burmistrz z PO, Piotr Jaworski. To na sprzeciwie wobec jego metod działania, braku wizji rozwoju Białołęki oraz stawianiu głównie na promocję własnej osoby znaleźliśmy z radnymi innych ugrupowań wspólny język. W lutym 2016 z Inicjatywą Mieszkańców Białołęki, Razem dla Białołęki, Wspólnotą Gospodarność, a nawet częścią Platformy Obywatelskiej zbudowaliśmy większość konieczną do odwołania burmistrza Jaworskiego. Gruntem tak egzotycznej koalicji stała się troska o dobro dzielnicy i jej mieszkańców. Dysponując większością radni PiS, IMB, RdB i WG powołali najpierw przewodniczącego rady Wiktora Klimiuka (PiS), a następnie zarząd z burmistrzem Janem Mackiewiczem (RdB) i wiceburmistrzami – Marcinem Adamkiewiczem (IMB) i moją skromną osobą.
Co doprowadziło do rozłamu w nowo stworzonej koalicji i do ponownego powołania zarządu PO we współpracy z satelickimi ugrupowaniami?
Przyczyn upatruję w tym, że władze Warszawy od początku z dużą niechęcią ustosunkowywały się do nowo powstałej koalicji i nowego zarządu. Co ciekawe, w ogóle nie było z ich strony woli współpracy z zarządem wybranym przez większość radnych dzielnicy Białołęka. Przeszkodą okazał się brak przedstawiciela Platformy Obywatelskiej. Podejmowane były nawet próby straszenia poszczególnych radnych, że jeśli nowa większość bez PO utrzyma się, to warszawski ratusz obetnie Białołęce finansowanie inwestycji. Osobiście, na prośbę naszych radnych, podjąłem się rozmowy z osobą, od której radni otrzymywali dziwne telefony. Okazała się nią wysoko postawiona w strukturze warszawskiej PO osoba publiczna. Co ciekawe, do rozłamu w naszych szeregach w zasadzie nie doszło. Po prostu, 10 marca 2016 roku, na pięć minut przed sesją rady dzielnicy, radni Piotr Basiński, Marcin Adamkiewicz i Filip Pelc oznajmili nam, że w imieniu Inicjatywy Mieszkańców Białołęki oraz Wspólnoty Gospodarność zdecydowali się podpisać umowę koalicyjną z PO. Na tej sesji na burmistrza Białołęki została wybrana pani Ilona Soja-Kozłowska z PO, pełniąca tę funkcję do dziś. Wymienieni radni swoją decyzję o przystąpieniu do koalicji z PO uzasadniali wówczas dbałością o inwestycje i budżet dzielnicy. Dzisiaj wiemy, że koronna inwestycja, szpital, łapie poważne opóźnienie, a środki na jego budowę przesunięte zostały na 2019 rok. I nie jest powiedziane, że nie zostaną przesunięte ponownie.
Wyrok sądu z końca ubiegłego roku przywrócił na stanowisko przewodniczącego rady Wiktora Klimiuka, który zdołał poprowadzić jedną bodaj sesję i 26 stycznia, na kolejnej sesji, został odwołany ze stanowiska przez PO i koalicjantów. Jak do tego doszło?
- Przewodniczący Wiktor Klimiuk, po prawomocnym wyroku sądu, zdążył dokończyć przerwaną wcześniej sesję i poprowadzić kolejną. Niestety, hołdowanie wysokim standardom prawnym przez przewodniczącego zdaje się być nie do zniesienia dla rządzącej w dzielnicy koalicji PO-IMB. Przede wszystkim problem stanowił fakt, że zgodnie z prawem i wstępną decyzją wojewody mazowieckiego Lucyna Wnuszyńska nie może brać udziału w głosowaniach. Przypomnę, że Lucyna Wnuszyńska nie została zaprzysiężona w sposób zgodny z prawem i przed właściwym przewodniczącym, kiedy obejmowała mandat po Marcinie Adamkiewiczu, wybranym do zarządu. Do odwołania przewodniczącego Wiktora Klimiuka doszło na sesji zwołanej przez osobę nieuprawnioną, Waldemara Roszaka i doszło do tego z pogwałceniem wszystkich zasad. Prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz zdaje się jednak nie oglądać na obowiązujące w Polsce prawo i zaakceptowała bez uwag bezprawną sesję, w pośpiechu aktualizując miejski Biuletyn Informacji Publicznej. Czekamy na opinię organu nadzorczego w tej sprawie, czyli wojewody mazowieckiego.
Wedle oświadczenia, które znalazło się w poprzednim numerze NGP i które sygnowane było przez zarząd dzielnicy, z udziałem Pana i przewodniczącego Wiktora Klimiuka, działania PO i jej koalicjantów na tej sesji uznane zostały za bezprawne. Czy tak jest w istocie, skoro wszystkie uchwały znalazły się w Biuletynie Informacji Publicznej?
- Nie mam żadnych wątpliwości, że działania PO-IMB, z wtórującym im warszawskim ratuszem, noszą znamiona całkowitego bezprawia. Biuletyn Informacji Publicznej przez prawie rok dezinformował, że przewodniczącą rady dzielnicy Białołęka jest Anna Majchrzak. Dopiero po prawomocnym wyroku sądu zostało to zmienione. Niestety, dopóki w Warszawie rządzi ekipa Hanny Gronkiewicz-Waltz, możemy liczyć się z procederem celowego wprowadzania opinii publicznej w błąd.
Czy spodziewa się Pan, że ewentualny, korzystny wyrok sądu w sprawie przywrócenia zarządu składającego się z PiS i koalicjantów zmieni sytuację, uspokoi ją, czy też wręcz przeciwnie - zaogni? Czy w obliczu uchwał sesji z 26 stycznia tego roku zarząd, jeśli zostanie przywrócony, będzie mógł pracować?
- Chciałbym wierzyć, że kolejny prawomocny wyrok sądu zakończy spór. Niestety, spodziewam się, że PO na Białołęce z pomocą prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz podejmą próbę utrzymania białołęckiego samorządu w rękach PO, uniemożliwiając burmistrzowi Janowi Mackiewiczowi z ugrupowania Razem dla Białołęki oraz mnie przystąpienie do pełnienia obowiązków członków zarządu dzielnicy. Kandydat IMB, Marcin Adamkiewicz, aktualnie pełni funkcję w obu spornych zarządach, więc dla IMB nie ma ryzyka utraty władzy. Po prostu chcą wspierać Platformę Obywatelską. Co do sesji z 26 stycznia, na której rzekomo odwołano burmistrza Jana Mackiewicza, możemy przyjąć, że w ogóle się nie odbyła. Gdybyśmy przyjęli inne założenie, akceptowalibyśmy łamanie prawa.
Czy według Pana istnieje realna szansa na przegłosowywanie w przyszłości uchwał PiS i RdB, skoro PO z IMB dysponuje obecnie większością w radzie?
- Radni koalicji PO-IMB utrzymują, że dysponują większością w radzie i zdają się być kompletnie odporni na rozstrzygnięcia wojewody mazowieckiego przeczące tej tezie. Fakty są takie, że obecnie w Radzie Dzielnicy Białołęka stosunek głosów wynosi 11 do 11. Oczywiście, w takiej sytuacji istnieje możliwość przegłosowywania uchwał. Pokazały to głosowania, które nie dotyczyły spraw z polityką w tle. Większość w radzie formowała się wówczas w sposób swobodny. Ta tendencja była znacznie bardziej wyraźna po stronie PiS i RdB. Być może, wspólne stanowiska udałoby się wypracować także w wielu kwestiach istotnych z punktu widzenia interesu dzielnicy. Niestety, przedstawiciele PO konsekwentnie odmawiali uczestnictwa w zwoływanym przez przewodniczącego Wiktora Klimiuka konwencie seniorów, który jest doskonałym narzędziem do nawiązania ponadpartyjnej współpracy. A bez współpracy klubów PiS, RdB i PO wyjście z obecnego pata może okazać się niemożliwe.
Czy widzi Pan możliwość ustabilizowania sytuacji w Radzie Dzielnicy Białołęka jeszcze w tej kadencji, czy też przewiduje Pan, że pat będzie trwał do następnych wyborów samorządowych?
Istnieje taka możliwość, żeby jeszcze w tej kadencji przełamać sytuację patową. Rozwiązaniem jest zarząd z bezpartyjnym burmistrzem na czele i zastępcami burmistrza z PO i PiS. Ale w ten scenariusz musiałaby zaangażować się także Platforma Obywatelska. A jak na razie, mimo naszej wyciągniętej ręki, propozycja pozostaje bez odpowiedzi.
Rozmawiała
Elżbieta Gutowska