Prosto z mostu
Zróbmy wreszcie coś fajnego. Oddajmy władzę kobietom. Nie tak, jak czynimy to w Polsce od zawsze: koronując Św. Jadwigę jako jedną z pierwszych kobiet-monarchów w historii, nadając kobietom prawa wyborcze trzydzieści lat przed Francją i Włochami, wcześniej nawet niż Belgia, Stany Zjednoczone i Wielka Brytania, wybierając w III RP aż trzy kobiety premierów, a także marszałków Sejmu, Senatu, prezesa banku centralnego, jak żaden inny kraj w Europie.
To za mało. Bardzo bym chciał, by choć jeden raz, na jedną kadencję parlamentu, pozwolić kobietom samodzielnie wybrać w Polsce parlament, tzn. odebrać całkiem mężczyznom czynne prawo wyborcze. Tylko czynne - bierne prawo wyborcze, czyli prawo do kandydowania, mężczyźni zachowaliby, ale za to bez parytetów.
Ciekaw jestem, jakie byłyby wtedy wyniki głosowania. Nikt nie wtrącałby się kobietom w ich wybór, więc nie byłoby żadnych usprawiedliwień: że dominacja mężczyzn, że gorsze miejsca na listach. Nieustraszone bojowniczki o parytety na listach wyborczych mogłyby się niemile zdziwić. Nie jest bowiem prawdą, że kobiety głosują tylko na kobiety.
Jeszcze mniej miła dla feministek byłaby weryfikacja poparcia ich organizacji. Wojownicze obywatelki pokrzykujące na manifach, w mediach, a ostatnio i w kościołach, w których przez przypadek znajdzie się dziennikarz „Wyborczej”, po takich wyborach znalazłyby się wreszcie we właściwym miejscu sceny politycznej. Ich twierdzenia, że tylko one reprezentują interesy kobiet, to bowiem zwykła uzurpacja. Wszelkie badania wykazują, że kobiety en masse są bardziej konserwatywne od mężczyzn, a polityków wybierają (podobnie zresztą jak i mężczyźni) kierując się zupełnie innymi przesłankami niż płeć - tak jak nie płeć decyduje o naszym wyborze adwokata czy doradcy podatkowego.
Ponieważ kobiety są w większości konserwatywne, po kobiecej kadencji oczekiwałbym wiele dobrego, szczególnie w sprawach społecznych, obyczajowych i kulturalnych. Począwszy od drobiazgów - udogodnień dla poruszania się po mieście z wózkiem dziecięcym, poprzez umożliwienie przebywania z dziećmi w przestrzeni publicznej bez obawy narażenia ich na treści niepożądane wychowawczo, aż po stan, w którym polityka prorodzinna przestałaby być przedwyborczym frazesem, a programy typu „500 plus”, będące oczywistością w większości krajów europejskich, przestałyby być u nas obśmiewane na poziomie - nie można tego nazwać inaczej - knajackim.
Takie mam marzenie, gdy widzę kolejny atak medialny feministek. Tylko kobiety mogą im powiedzieć, że życie jest gdzie indziej.
Maciej Białecki
Wspólnota Samorządowa
maciej@bialecki.net.pl
www.bialecki.net.pl