„Śmierć mężczyzny na dzikim przejściu przez tory kolejowe”, „Śmiertelne potrącenie na Pradze”, „Pociąg śmiertelnie potrącił mężczyznę przy Radzymińskiej” – to przykładowe nagłówki artykułów, które ukazały się w prasie i w Internecie w ostatnich trzech miesiącach. Wszystkie poświęcone były śmiertelnym wypadkom z udziałem pieszych podczas przekraczania torów linii kolejowej wołomińskiej oraz Alei Solidarności/ulicy Radzymińskiej, które solidarnie stanowią barierę dzielącą Pragę (i fragment Targówka) na dwie części.
Z prostego równania matematycznego wynika, że statystycznie co miesiąc ginie człowiek, próbując przedostać się z jednej części Pragi (np. ze Szmulek) na drugą (na Nową Pragę) i odwrotnie. Temat wypadków wzdłuż tej bariery jest tak stary, jak stara jest sama bariera. Już analiza dawnych map Warszawy pokazuje, że tory stanowiły barierę w rozwoju Pragi. I tak jest do dziś. „Ziemia niczyja”, dzikie wysypiska, spalone budynki, to codzienny widok dla osób podróżujących koleją lub autobusami.
Kolejne inwestycje mieszkaniowe (osiedle „Białostocka”, Koneser) i handlowe (Hit/Tesco, Lidl) po obu stronach bariery nie skłoniły żadnego z inwestorów do podjęcia starań o jej pokonanie. Zarządcy terenu, czyli PKP oraz Miasto Stołeczne Warszawa, również takich działań nie podejmują lub też składają mgliste obietnice zajęcia się sprawą, gdy tematem zaczynają interesować się dziennikarze w obliczu kolejnej bezimiennej śmierci na torach lub pod kołami pędzących samochodów. Codzienna rzeczywistość jest porażająca. Fragment bariery długości prawie 2 kilometrów leżący w śródmiejskiej części Pragi, a piesi faktycznie mogą ją pokonać tylko w jednym miejscu, na wysokości ulicy Szwedzkiej (jest też bardzo niewygodne dawne przejście służbowe na tyłach CH Wileńska). Jednak każdego dnia setki osób próbuje przejść przez tory i Aleję Solidarności na wysokości Tesco, Lidla (ulica H. Rzeszotarskiej), czy ulicy Naczelnikowskiej (by dojść do przystanku w stronę Marek).
Ten ostatni przypadek jest szczególny. Drogowcy byli tak pomysłowi, że legalną drogę ze Szmulek na przystanek poprowadzili przez dwie kładki (na jednej z nich oczywiście zabrakło wind i innych ułatwień dla pieszych i niepełnosprawnych). Pieszym nie straszne chaotycznie stawiane płoty (rozkradane przez złomiarzy), czy znaki informujące o śmiertelnych wypadkach i zakazujące wstępu. Chcą w poziomie torów i jezdni (tak najwygodniej) dostać się na drugą stronę. Ile czasu zajmie miastu i kolejarzom zrozumienie tej prostej zależności? Ile jeszcze razy radni Pragi będą musieli przyjąć stanowisko dotyczące budowy przejść przez tory i Aleję Solidarności, żeby te przejścia wreszcie powstały? Ile jeszcze razy mieszkańcy będą musieli protestować? Wreszcie, ile jeszcze osób zginie, nim decydenci rozwiążą problem praskiej bariery rozwojowej? Bez połączenia podzielonej torami i szerokimi arteriami Pragi nie można mówić o prawdziwej rewitalizacji naszej dzielnicy.
KMI