Śmierdząca sprawa na Zarzeczu

Kilka miesięcy temu pisaliśmy o planach urządzenia nad  Kanałem Żerańskim i nad Wisłą, na miejscu niepotrzebnych już elektrociepłowni osadników popiołu, terenów rekreacyjnych. Tymczasem, nie tylko rekreacja jest w tym rejonie niemożliwa - tam nie da się normalnie żyć. A to z powodu okropnego fetoru, rozchodzącego się w promieniu kilkuset metrów po okolicy.

Chodzi o część Żerania, usytuowaną po zachodniej stronie ulicy Modlińskiej, a ściślej o ulicę Zarzecze. Biegnie ona równolegle do Kanału Żerańskiego i dochodzi do wiślanego wału, zamieniając się na końcu w szeroką aleję obrośniętą starymi, 60-letnimi drzewami. Dzięki podarowaniu miastu przez Elektrociepłownię „Żerań” kładki nad Kanałem Żerańskim, biegnąca wałem ścieżka rowerowa uzyska niebawem ciągłość i doprowadzi miłośników jednośladów urokliwą trasą aż na Saską Kępę.

Obok ścieżki, w miejscu niepotrzebnych już elektrociepłowni osadników, mają powstać tereny rekreacyjne, gdzie mieszkańcy pobliskich osiedli mogliby aktywnie wypocząć, tym bardziej, że nieopodal znajduje się akwen postojowy dla barek, a nieco dalej, po drugiej stronie ulicy Modlińskiej - przystań wioślarska. Dodatkową atrakcją w tym rekreacyjnym pakiecie mogłaby stać się unikalna śluza im. Tadeusza Tillingera, otwierająca żeglarzom drogę wodną nad Jezioro Zegrzyńskie.

Mogłoby tak być, gdyby nie pomysł posadowienia na tym terenie przedsiębiorstw zajmujących się odbieraniem, magazynowaniem, sortowaniem i unieszkodliwianiem odpadów. W ciągu trzech lat, od 2011 do 2014, kolejno, co rok, pozwolenie na działalność tego typu otrzymały trzy firmy: PRO-LAS Weremijewicz i Wspólnicy Sp. J., EKO-MAX Recykling Sp. z o.o., oraz PARTNER Sp. z o.o.

Działalność swoją, polegającą na magazynowaniu i przerobie śmieci, wyżej wymienione firmy prowadzą 20 metrów od znajdującego się po przeciwległej stronie ulicy Zarzecze budynku wielorodzinnego,  zamieszkanego przez pracowników MPWiK i w bliskim sąsiedztwie domów przy ulicach Konwaliowej, Zabłockiej, Delfina i Kowalczyka. Niedaleko jest też hotel i restauracja „Pod kasztanami” oraz ruchliwy przystanek autobusowy. Trochę bardziej na zachód, rozciąga się uczęszczany nadwiślański szlak spacerowy.

Kiedy pojawił się smród, początkowo trudno było go zlokalizować. Mieszkańcy okolicznych nowych osiedli uważali, że dociera on z Wisły. Inni myśleli, że pochodzi z przepompowni ścieków. Nie łączyli okropnego zapachu z wielkimi ciężarówkami, które masowo zajeżdżały na ulicę Zarzecze. Dopiero później zorientowali się, że źródło fetoru znajduje się za wysokimi na ponad dwa metry ogrodzeniami, jakimi obwarowały się trzy nowe firmy, nie wieszając na płotach żadnych tablic informacyjnych o nazwie przedsiębiorstw i rodzaju działalności, jaki wykonują.

Z pierwszego piętra budynku MPWiK można jednak było zobaczyć, że jest to „interes śmieciowy”, że sortowanie śmieci odbywa się w blaszaku pokrytym brezentem, a kompostowanie - w tunelach foliowych, do niedawna umieszczonych wprost na ziemi. Zastrzeżenia budziło również składowanie odpadów na wolnym powietrzu. Co więcej, zaobserwowano, że przerabiane są tu wcale nie „nasze” białołęckie śmieci, choć logicznie rzecz biorąc, te przede wszystkim powinny być tu utylizowane. Tak nie jest. Zwożone odpady pochodzą z bliższych i dalszych okolic Warszawy, z Otwocka, Karczewa, a nawet Płocka i Ostrołęki. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie okropny zapach, który temu wszystkiemu towarzyszy.
- To jest taki gęsty, obrzydliwy fetor – mówi właścicielka domu jednorodzinnego przy ul. Konwaliowej. – Latem, przy południowym wietrze, mój ogród nie nadawał się do korzystania.

Mieszkańcy bloku przy ulicy Zarzecze mają jeszcze gorzej. Nie mogą otworzyć okien, ale i tak ohydny odór wdziera się wszędzie, przesiąka nim ubranie, ściany domu, wszystko.

- Trudno nam się tutaj żyje – mówi mieszkaniec domu przy ul. Zarzecze. – Latem, my nie patrzymy, jaka będzie pogoda, ale z której strony wieje wiatr.

Ludzie zdają sobie sprawę, że poza tą niezwykłą uciążliwością zapachową, działalność zakładów stanowi zagrożenie dla ich zdrowia i prowadzi do degradacji środowiska naturalnego poprzez emisję szkodliwych chemicznie i biologicznie substancji do powietrza i wód podziemnych. Istnieje też realne zagrożenie systematycznego zatruwania wody w Wiśle i kanale Żerańskim w wyniku wycieków do gruntu.

Począwszy od jesieni 2012 roku mieszkańcy Żerania zaczęli protestować, wysyłając pisma do rady i burmistrza Białołęki. Uciążliwość zakładów zgłaszali również do Wydziału Ochrony Środowiska dla Dzielnicy Białołęka i do Mazowieckiego Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska. Efektów w postaci poprawy jakości powietrza nie było żadnych; wprost przeciwnie, zaobserwowano wyraźny rozrost i nasilenie działalności, ostatnio m.in. o nowe składowisko zużytej wełny mineralnej.

Jedyne, co udało się osiągnąć, to kontrole, przeprowadzone przez MWIOŚ w latach 2013-2015 w dwóch przedsiębiorstwach: EKO-MAX Recykling i PRO-LAS. Wykazały one nieprzestrzeganie przez przedsiębiorców warunków wydanych im pozwoleń, a także brak decyzji o środowiskowych uwarunkowaniach, która wydawałoby się, jest podstawowym dokumentem do wydania zezwolenia na prowadzenie tego typu działalności. Szczególnie dużo nieprawidłowości wykazały kontrole przeprowadzone w firmie EKO-MAX Recykling.

Okazało się, że spółka w swojej działalności nie zastosowała odpowiednich rozwiązań technologicznych, nie uregulowała stanu formalno-prawnego w zakresie wprowadzania ścieków do urządzeń kanalizacyjnych oraz nie przedstawiła dokumentacji budowlanej i pozwolenia na użytkowanie płyty kompostowej. Na spółkę nałożono grzywnę, a mieszkańcy nadal musieli znosić okropny fetor.

Dopiero po kolejnej kontroli interwencyjnej, jaka miała miejsce od 29 września do 16 listopada 2015 roku, spółka podobno zastosowała technologie, mające na celu zmniejszenie uciążliwości zapachowej, powstającej w czasie procesu gospodarowania odpadami, tzn. powietrze z systemu napowietrzania z procesów biologicznego przetwarzania odpadów jest odprowadzane kolektorem zbiorczym do biofiltra, a w hali, gdzie odbywa się magazynowanie i mechaniczne przetwarzanie odpadów, zainstalowano mechaniczny system antyodorowy – wytwarzana mgła jest tłoczona do rurociągów dyfuzyjnych, rozprowadzonych w hali przyjmowania odpadów.

To wszystko teoria, przedstawiona przez inspektorów MWIOŚ. Jak będzie w praktyce, zobaczymy. W tej chwili firma EKO-MAX Recykling funkcjonuje w ograniczonym zakresie, bowiem z dniem 23 stycznia 2016 roku wygasło jej zezwolenie na zbieranie, unieszkodliwianie i odzysk odpadów w instalacji do mechanicznego i biologicznego przetwarzania odpadów. Prawdopodobnie otrzyma je w marcu od Prezydenta m.st. Warszawy.

Śmierdzącym problemem ulicy Zarzecze zainteresowała się radna dzielnicy Białołęka, Mariola Olszewska. Wielokrotnie pisała w tej sprawie pisma i złożyła interpelację (marzec 2015). Wprowadziła też problem ulicy Zarzecze do porządku obrad Komisji Ochrony Środowiska Dzielnicy Białołęka, 15 grudnia 2015 r., na które zaproszeni zostali też mieszkańcy. Radni przyjęli tego dnia uchwałę obligującą zarząd dzielnicy do podjęcia działań w celu polepszenia sytuacji na Zarzeczu. Niestety, ani burmistrz Piotr Jaworski, ani pozostali członkowie zarządu, nie zaszczycili swoją obecnością posiedzenia komisji.

Od początku w całej tej sprawie, zarówno mieszkańcy, jak i ludzie usiłujący im pomóc, napotykają na dziwną zmowę milczenia i opór urzędników. Jak to się w ogóle stało, że w miejscu, które mogłoby być wizytówką Białołęki i całej Warszawy, ulokowały się firmy zajmujące się magazynowaniem i utylizacją śmieci?

Wszystko zaczęło się od kryzysu w Przedsiębiorstwie Budownictwa Wodnego, do którego należały do niedawna tereny położone między ulicą Zarzecze a Kanałem Żerańskim. Będące w kłopotach finansowych PBW sprzedało działki trzem firmom: PRO-LAS, EKO-MAX, i PARTNER. Pozwolenie na działalność, bez decyzji o uwarunkowaniach środowiskowych, wydało Biuro Ochrony Środowiska m.st. Warszawy. Mimo że tego typu przedsiębiorstwa zaliczane są do przedsiębiorstw mogących stwarzać zagrożenie dla środowiska, naczelnik Biura Ochrony Środowiska, Barbara Mandziak, takie pozwolenia bez decyzji środowiskowych wydała, kolejno: decyzja nr 1101/OŚ/2011 dla PRO-LASU, nr 1057/OŚ/ 2012 dla EKO-MAXu i nr 646/OŚ/2014 dla PARTNERA, twierdząc, że ona ma inne przepisy i jej decyzje środowiskowe nie obowiązują.

Jednak protokół pokontrolny MWIOŚ mówi co innego – wymienia brak decyzji środowiskowych uwarunkowań jako nieprawidłowość. Coś się tu więc nie zgadza. Dziwi też brak reakcji władz Białołęki na liczne pisma mieszkańców Żerania, a nawet wręcz zaciemnianie stanu faktycznego.

W 2015 roku postawiono problem Zarzecza na sesji Rady Warszawy poświęconej ochronie środowiska oraz skierowano interpelację do Prezydenta m.st. Warszawy i do Burmistrza Dzielnicy Białołęka. Odpowiedzi nadeszły z BOŚ, które nie stwierdziło nieprawidłowości w swoim działaniu, wydając zezwolenia przedsiębiorcom na działalność gospodarczą. Ponadto nie stwierdziło, że działalność ta jest uciążliwa dla mieszkańców, czego dowodem, wg BOŚ, ma być pismo Naczelnika Wydziału Ochrony Środowiska dla Dzielnicy Białołęka z dnia 10 października 2014 roku informujące, iż „w ramach prowadzonych działań kontrolnych od marca 2013 r. nie stwierdzono uciążliwości zapachowej związanej z funkcjonowaniem przedsiębiorstw, a także od lipca 2014 r. nie wpływały zgłoszenia mieszkańców w podmiotowej sprawie”.

Jak widać, władze Białołęki nie widzą problemu, ani zagrożenia dla środowiska, jak również nie mają zamiaru pomóc mieszkańcom. Burmistrz Piotr Smoczyński w Kurierze Warszawskim przyznał jedynie: „rzeczywiście, odór jest, ale mamy związane ręce, nic nie możemy zrobić”.

To typowe spychanie odpowiedzialności. Burmistrz Piotr Jaworski na pewno świetnie zdawał sobie sprawę z tego, co się dzieje na Zarzeczu, ale nie reagował, co mieszkańcy tłumaczą sobie tym, że nie są dla niego znaczącym elektoratem – zaledwie kilkadziesiąt rodzin. Nawiasem mówiąc, ciekawe czy zarząd dzielnicy nic nie wie także o tym, że EKO-MAX wozi tzw. skratki z oczyszczalni ścieków „Czajka” na Żerań. Po co, skoro „Czajka” ma spalarnię i powinna spalać te materiały na miejscu. Ale to już temat na osobny artykuł.

Wracając do problemu Zarzecza, nawet jeżeli dzielnica nie udziela takim firmom jak EKO-MAX pozwoleń na działalność, to ma chyba jakieś prawo głosu i opinii. Dobry burmistrz, jak dobry gospodarz, powinien dbać o powierzony mu teren i jego mieszkańców i starać się uzyskać dla swojej dzielnicy od miasta jak najwięcej. Powinien też robić wszystko, aby poprawić wizerunek dzielnicy. Niedawno nadarzyła się taka szansa, ale została zaprzepaszczona.

Tereny, które mogłyby stać się rekreacyjną oraz turystyczną perełką, a także wizytówką dzielnicy, ulegają degradacji. Pozostaną dalej koszmarnym, poprzemysłowym bałaganem. Stereotyp Białołęki jako sypialni Warszawy, z poprzemysłowymi ruderami na Żeraniu i śmierdzącą gospodarką odpadami nadal funkcjonuje i ma się dobrze, czego dowodem jest wypowiedź pani naczelnik BOŚ.

Na moje pytanie, dlaczego dała pozwolenie na działalność firmom zajmującym się utylizacją odpadów w rejonie projektowanych terenów rekreacyjnych i w bliskości obszaru objętego mianem NATURA 2000, Barbara Mandziak z Biura Ochrony Środowiska odpowiedziała, że pierwszy raz słyszy, iż na Żeraniu mają być jakieś tereny rekreacyjne. Swoją drogą, przed wydaniem pozwolenia na działalność mogącą być zagrożeniem dla środowiska, każdy urzędnik, a urzędnik Biura Ochrony Środowiska szczególnie, powinien zapoznać się z terenem, o którym decyduje.

Panią naczelnik BOŚ może nie interesować Białołęka, ani to, w jakich „okolicznościach przyrody” żyją jej mieszkańcy, ale powinno to obchodzić burmistrza Białołęki, od którego mieszkańcy oczekują bardziej intensywnych działań. Zdecydowane działania były potrzebne już przed ulokowaniem nad Kanałem Żerańskim przedsiębiorstw zajmujących się przetwarzaniem odpadów, ale i teraz można jeszcze coś zrobić, nie dopuszczając do przedłużenia pozwolenia na działalność najbardziej uciążliwemu z nich.


    

 

JT