Chłodnym okiem
Wybory prezydenckie mamy już za sobą. Pisząc ten felieton w sobotę rano nie mam zielonego pojęcia, kto wygrał. Podzielę się więc kilkoma luźnymi refleksjami w sprawie. Kampania generalnie była mało ciekawa, uległa zdynamizowania w końcówce, po debatach kandydatów. Media oprócz nudnych spotów początkowo nie miały co relacjonować, dopiero kilku krewkich przeciwników prezydenta Komorowskiego wprowadziło pewne elementy emocji. Dotychczas urzędujący prezydent i jego sztab wyraźnie przespali początek kampanii. Uspokajające oceny jego popularności, kadzenie politycznego main streamu wyraźnie zdemoralizowało tą ekipę. Wyniki I tury były jak przysłowiowy kubeł zimnej wody. Pogoń nie zawsze bywa skuteczna. Kandydat PiS dopiero stopniowo wciągał się w rolę. Przysłowiowych skrzydeł dodało mu zwycięstwo w I turze. Wtedy naprawdę uwierzył, że może wygrać. Zaczął pozować na wodza, mimiką wzorując się na Mussolinim.
Programy obu kandydatów w tym starciu były elementem drugorzędnym, bo tak naprawdę oprócz wniesienia projektu ustawy prezydent nie może w zakresie legislacji dużo więcej. Taki ustrój sobie zafundowaliśmy. Osoba wybierana przez cały naród ma dość liche kompetencje. Prezydent bywa, przyjmuje, reprezentuje, nadaje, podpisuje. Jest tytularną głową państwa, symbolizuje majestat RP. Przemawia więc do mnie pomysł, by wzorem naszych zachodnich sąsiadów prezydenta wybierało Zgromadzenie Narodowe, czyli Sejm i Senat. Efekt ten sam, a koszty niewspółmiernie niższe.
Naobiecywano nam jednak wiele, licząc na krótką zbiorową pamięć narodu. W całej kampanii nie zabłysnął żaden talent polityczny. Słabo, bez żadnego wyrazistego pomysłu, wypadła Magdalena Ogórek. Im bardziej chciała być samodzielna i oddalała się od programu SLD, tym bardziej odsuwali się od niej wyborcy SLD. Swój prymitywizm w całej krasie zaprezentowali Korwin-Mikke i Kukiz. Korwin próbował jeszcze intelektualizować. Kukiz po prostu pojechał po bandzie. Czego się jednak można spodziewać po facecie, który śpiewa „jak ja was k…. nienawidzę”. Nazwiska pozostałych kandydatów już zapomniałem. Złożone przez przedstawicieli partii politycznych obietnice zapewne usłyszymy wkrótce w czasie kolejnej kampanii. Ta zacznie się zaraz po wakacjach, a będzie poprzedzona preludium w postaci referendum, które na Senacie wymusiła przestraszona ekipa prezydenta Komorowskiego, starając się pozyskać wyborców Kukiza; stąd pytanie o wprowadzenie jednomandatowych okręgów wyborczych w wyborach do Sejmu, pozostałe dwa tyczą finansowania partii politycznych i wykładni przepisów prawa podatkowego na korzyść podatnika. Innymi słowy, czy chcecie być zdrowi, bogaci i szczęśliwi, czy biedni, starzy i chorzy. Pokpiwam sobie z tego, wiem bowiem, że referedum to nie bedzie miało żadnych skutków prawnych, nie znajdze sie bowiem 50% uprawnionych do głosowania, którzy wezmą w nim udział. W błoto wywalone zostanie 100 milionów złotych. Najgorsze jest to, że wie to chyba również PO, a jednak dla bieżączki poparła takie działania. Odbije się to na nich rykoszetem jesienią, gdy walka będzie nie o przysłowiowy żyrandol w pałacu prezydenckim, ale o realną władzę w Sejmie i Sencie. Obyśmy wtedy mądrzejsi byli.
PS. Zwycięstwo Komorowskiego funduje nam do jesieni kampanię o sfałszowanie wyborów, zwycięstwo Dudy wieści rozpad dotychczasowego obozu rządzącego i powrót IV RP. Ostatnia nadzieja w SLD.
Ireneusz Tondera
radny Dzielnicy Praga Północ
Sojusz Lewicy Demokratycznej
i.tondera@upcpoczta.pl