Prosto z mostu
Z rozbawieniem czytam kolejne odcinki sagi „Urzędy, rady nadzorcze, gabinety polityczne. Z czego żyją radni PO?”, publikowanej w ostatnich dniach przez stołeczny dodatek „Gazety Wyborczej”. Nasuwa się tylko jeden komentarz: kpią, czy o drogę pytają?
Dziennikarze sprawiają wrażenie, jakby dopiero wczoraj odkryli poziom nepotyzmu w stołecznym samorządzie, za który od ponad ośmiu lat odpowiada Platforma Obywatelska. Wcześniej wiele razy informowali o ustawianych konkursach, o dziwnych zatrudnieniach pojedynczych radnych, teraz układa im się to w całość. Wreszcie. Nadal jednak tą całością jest dla nich tylko skala zjawiska.
Problem jednak jest w czym innym, a sprawa bardziej skomplikowana. Pisałem o tym już kilka lat temu w książce pod redakcją prof. Adama Grzegorczyka „Platforma Obywatelska. Diagnoza”. Sprzeciw oczywiście winno budzić zatrudnianie na lukratywnych stanowiskach w administracji publicznej radnych i funkcyjnych działaczy Partii, jak również ich krewnych i protegowanych. Diametralnie inny natomiast jest przypadek osoby, która była pracownikiem urzędu czy domu kultury, zanim uzyskała mandat w wyborach. Jeżeli to nie jest zabronione przepisami z uwagi na konflikt interesów, nie ma w tym nic złego.
Z jednym zastrzeżeniem. Osoby takie, nawet jeżeli nie uległy pokusie marchewki: nepotyzmu, są podatne na bat: naciski partyjnych przełożonych w pracy, mogących im sugerować konkretne zachowania podczas głosowań w radzie. Gdyby nie zjawisko masowego zatrudniania radnych w urzędach po wyborach, byłby to problem wyłącznie dla ich charakterów. Jeżeli jednak ci, którzy uczciwie zatrudnili się w instytucji kierowanej przez Partię, i ci, którzy to Partii zawdzięczają pracę, stanowią w sumie decydującą większość w klubie radnych i w radzie, to sytuacja staje się patologiczna.
Reprezentowanie mieszkańców przez radę staje się fikcją, gdyż to nie rada już podejmuje decyzje, lecz Partia.
„Partia kieruje, rząd rządzi” - tak na wykładach z prawa administracyjnego charakteryzował ustrój realnego socjalizmu śp. prof. Michał Kulesza. Jak najdalszy jestem od przyrównywania współczesnej Polski do PRL, ale faktem jest, że nie udało się nam wyplenić pozostałego po tamtych czasach nawyku upartyjniania władzy na każdym szczeblu, co skutecznie niszczy demokrację.
Życzę wszystkim, żebyśmy po tegorocznym maratonie wyborczym, prezydenckim i parlamentarnym, wreszcie „obudzili się we własnym domu”, jak to zapowiadali ćwierć wieku temu Artyści dla Rzeczypospolitej. Do tej tradycji chętnie odwołuje się prezydent Komorowski - i co z tego?
Maciej Białecki
Wspólnota Samorządowa
maciej@bialecki.net.pl
www.bialecki.net.pl