Lewa strona medalu
Od kilkunastu dni cała Polska żyje tematem kandydatki na prezydenta RP zgłoszonej przez Sojusz Lewicy Demokratycznej. W ciągu dwóch tygodni młoda publicystka telewizyjna z tytułem naukowym Magdalena Ogórek – bo o niej mowa – trafiła na cztery okładki opiniotwórczych tygodników. Mało tego, o wywiady z nią zabijają się stacje telewizyjne z całego świata – od Wenezueli po Stany Zjednoczone. Ostatni raz taka sytuacja miała miejsce w 2001 roku, gdy Sojusz Lewicy Demokratycznej z Leszkiem Millerem na czele pewnie kroczył po zwycięstwo w wyborach parlamentarnych, rozbijając w nich w puch polską prawicę. O ile jednak wówczas zastanawiano się, jak duże będzie to zwycięstwo, to teraz wszyscy główkują, ile głosów Magdalena Ogórek zabierze Bronisławowi Komorowskiemu i czy dzięki temu będzie druga tura wyborów prezydenckich.
O tym, jak realne jest to niebezpieczeństwo, najlepiej świadczy popłoch, jaki pokerowe zagranie Leszka Millera wzbudziło w obozie prezydenckim i związanym z nim środowisku – również medialnym. Początkowo było zaskoczenie, potem pobłażliwe uśmiechy. Dość szybko jednak zostały zastąpione szyderstwami i lekceważącymi komentarzami. Często na pograniczu elementarnego braku kultury i zwyklej przyzwoitości. Gdy i to nie przestraszyło kandydatki i nie odebrało jej sympatii zwykłych ludzi, sięgnięto po armaty ciężkiego kalibru. Zaczęto szukać haków na nią i jej rodzinę. Mężem zaczęła się interesować prokuratura, a media zajęły się ocenianiem dorobku naukowego i zawodowego kandydatki oraz analizą jej życia towarzyskiego. Póki co na darmo, bo kandydatka pozostała niewzruszona, a procenty poparcia nadal idą w górę. Od początkowych dwóch do aktualnie ośmiu - a kampania prezydencka przecież się jeszcze nie zaczęła. To właśnie dlatego Magdalena Ogórek nie udziela publicznych wypowiedzi i odmawia wizyt w telewizyjnych studiach. Czeka do 14 lutego na inaugurację swojej kampanii. To wtedy usłyszymy, jaką ma wizję prezydentury i Polski, i może wtedy odszczeknie się atakującym ją swoim „kolegom” po fachu – dziennikarzom. I „koleżankom”, bo te biją mężczyzn w tych atakach na głowę. Podobnie jak niektóre feministki i polityczki, które dyskredytują kandydatkę SLD, oceniając ją po chamsku w sposób, który same na co dzień piętnują, czyli przez pryzmat urody.
Kandydatura Magdaleny Ogórek wzbudziła popłoch w szeregach konkurencji. Nagle okazało się, że PSL jednak też zgłosi swojego kandydata, choć dotąd chciało popierać Komorowskiego. Niestety, nie mogąc „przełknąć” dobrej kandydatki SLD, na siłę chcą wystawić swoich kandydatów również inne środowiska lewicowe. Tutaj akurat szkoda, bo grozi to powtórką z wyborów w Warszawie, gdzie czterej lewicowi kandydaci i ich komitety bili się o te same głosy. Jaki był efekt - wszyscy wiemy. Czy teraz będzie podobnie? Myślę, że jednak nie, bo patrząc na emocje, jakie wzbudza Magdalena Ogórek i znając jej potencjał sądzę, że konkurencję rozgromi. Nie tylko tę na lewicy.
Sebastian Wierzbicki
Przewodniczący SLD w Warszawie
www.sebastianwierzbicki.pl