Wieża z budkami lęgowymi dla jerzyków, postawiona za 70 tys. zł na Białołęce, już drugi rok stoi pusta - ptaki nie chcą się w niej osiedlić. Ani chybi, zjedzą nas komary i meszki.
W grudniu 2012 r. w Białołęce, na placu zabaw przy ulicy Odkrytej stanęła pierwsza w Polsce wieża lęgowa dla jerzyków. Jest to rodzaj masztu, przypominający ponoć swoim kształtem ptaka w locie, rozdziela się bowiem u góry, wzorem rozłożonych skrzydeł, na dwie płaszczyzny, w których mieszczą się rzędy lęgowych budek. Wieża, dodatkowo wyposażona w oświetlenie na baterię słoneczną, kosztowała ok. 70 tysięcy złotych. Inicjatorem tej nietypowej inwestycji był radny dzielnicy Białołęka, Marcin Korowaj, który liczył na to, że jerzyki pomogą mu uwolnić mieszkańców nadwiślańskich osiedli od plagi komarów i meszek, będących ulubionym pokarmem jerzyków. Niestety, już drugi rok wieża stoi pusta, jerzyki nie skorzystały z luksusowego domu i odmówiły współpracy w akcji niszczenia komarów. Dlaczego nie chcą zamieszkać na maszcie?
Jerzyki to małe, podobne do jaskółek, szaroczarne ptaki, o długich, wąskich, sierpowato wygiętych skrzydłach, rozpowszechnione tam, gdzie znajdują się wysokie budynki, a więc przede wszystkim w miastach. Gniazda zakładają bowiem w szczelinach i zakamarkach murów, wysoko pod dachem, tylko niekiedy w dziuplach drzew. Do Polski przylatują w pierwszych dniach maja, a odlatują w połowie sierpnia. Pożywienie, którym są drobne owady, chwytają w locie. Są więc naszymi naturalnymi sprzymierzeńcami w walce z komarami i meszkami. Jeden jerzyk w ciągu doby potrafi zjeść nawet 20 tysięcy tych dokuczliwych owadów.
Kiedyś, w latach 80. i 90. jerzyki były liczne na terenie Białołęki. Zakładały swoje gniazda pod okapami domów jednorodzinnych, a w blokach - w górnych rogach okien. Trochę brudziły, ale założenie przez nich gniazda każdy uważał za szczęśliwy znak. Potem przyszło ocieplanie budynków i ptaki straciły swoje siedliska. Teraz, kiedy przylatują w początkach maja, ostatnie szczeliny w wygładzonych murach są już zajęte. Nic dziwnego, że liczba jerzyków na Białołęce ostatnio znacznie zmalała. Inicjatywa budowania dla nich miejsc lęgowych, czyli próba przywrócenia ich normalnej populacji jest więc niezwykle cenna - pod warunkiem, że byłaby przeprowadzona z sensem.
Jerzyki są bardzo konserwatywne, jeśli chodzi o miejsca lęgowe. Gnieżdżą się przez wiele lat w tych samych miejscach, a w przypadku zniszczenia dawnych gniazd, trudno im przyzwyczaić się do nowych lokalizacji. Możliwe, że musi minąć więcej czasu, aby przekonały się do przygotowanej dla nich dużym nakładem kosztów wieży. Jednak minęły już dwa sezony lęgowe, i nic nie wskazuje na to, by ptaki chciały się tam osiedlić. Przyczyny odrzucenia nowego miejsca muszą więc być inne.
Wydaje się, że największym błędem jest lokalizacja wieży. Znajduje się ona na placu zabaw, tuż przy skateparku przy ulicy Odkrytej, gdzie panuje wieczny gwar, słychać krzyki i płacz dzieci, odgłosy jeżdżących i uderzających o asfalt deskorolek. Widać, że pomysłodawcy przedsięwzięcia, radnemu Korowajowi, nie chodziło wcale o ptaki, bo te przecież potrzebują spokoju, a jedynie o widowiskowość własnego działania. Wiadomo, że jerzyki gnieżdżą się w miejscach zacisznych, pod okapami, pod dachami, w zakamarkach, a nie na wolno stojącej, wystawionej na działanie słońca i wiatru, z daleka widocznej i podziwianej platformie.
Aż nie chce się wierzyć, że zaangażowane ponoć w realizację wieży Stołeczne Towarzystwo Ochrony Ptaków (STOP) zaakceptowało taką lokalizację. Jak widać, należało jednak zasięgnąć opinii ornitologów z prawdziwego zdarzenia, którzy wypowiadali się, że jerzyki tego masztu nie zasiedlą. Swoje zdanie na ten temat wyrażała też Renata Markowska z Fundacji Noga w Łapę i wielokrotnie apelowała na łamach Nowej Gazety Praskiej do zarządów wspólnot mieszkaniowych i administracji o taką organizację ociepleń i remontów budynków, która pozwoliłaby właściwie zrekompensować utracone gniazda, aby ptaki jak najmniej ucierpiały.
Warto czasem zawierzyć opinii ekspertów, trudno przecież znać się na wszystkim. W przypadku wieży lęgowej dla jerzyków, choć cel był szczytny, wygląda na to, że wydano bez sensu publiczne pieniądze, które mogły być spożytkowane w inny sposób - potrzeb przecież nie brakuje.
Joanna Kiwilszo