Artyści z prawego brzegu
- czyli bezkrwawe łowy Stefana Kłosiewicza
W jednej ze swoich mistrzowskich piosenek, Wojciech Młynarski śpiewał: „a ja mam taki gust wypaczony, że lubię wrony”. O sympatii do wron i do innych krukowatych, ze Stefanem Kłosiewiczem, który od wielu lat fotografuje ptaki, w jego praskiej pracowni przy ulicy Markowskiej, rozmawia Joanna Kiwilszo.
Od jak dawna Pan fotografuje?
Niemal od zawsze, to znaczy od pięćdziesięciu paru lat. Pierwszy aparat dostałem na Pierwszą Komunię, ale chęć fotografowania pojawiła się jeszcze wcześniej. Będąc dzieckiem zobaczyłem album Włodzimierza Puchalskiego pt. „Bezkrwawe łowy” i odtąd, na wszystkie pytania o to, kim będę, jak dorosnę, odpowiadałem: „panem Puchalskim”.
Świetny przyrodnik i fotograf Włodzimierz Puchalski fotografował różne zwierzęta, ale „Bezkrwawe łowy” są akurat poświęcone ptakom. Ta książka mnie zauroczyła i na niej nauczyłem się czytać. Potem dostałem ten pierwszy aparat - Synchro Druch - i tak zacząłem fotografować.
Po studiach na farmacji, przeniosłem się na jakiś czas, to znaczy na 22 lata, do Wrocławia. Tam zetknąłem się z ornitologami, a przede wszystkim z wykładowcą Uniwersytetu Wrocławskiego, Wojciechem Grabińskim, który wciągnął mnie w ptasie sprawy. Od tego momentu konsekwentnie próbuję uwieczniać ptaki na zdjęciach, robię to do tej pory i mam z tego dużo frajdy.
Dlaczego wybrał Pan właśnie ptaki, a nie inne zwierzęta, np. uchodzące za wyżej rozwinięte, ssaki?
Ptaki są fascynujące z wielu powodów. Po pierwsze dlatego, że potrafią latać, a latanie to przecież odwieczne pragnienie człowieka. Jest to zresztą i moja druga wielka miłość, którą realizuję w niewielkim tylko stopniu, ponieważ środki na to nie pozwalają. Poza tym ptaki są przepięknie barwne. Nawet te szare, jednolicie upierzone, jak samica kaczki krzyżówki, mogą poszczycić się pięknym, subtelnym i wyrafinowanym wzorem.
Ptaki są też niezwykle inteligentne. Przykładowo, wrony potrafią posługiwać się narzędziami: trzymając w dziobie patyczek, wydłubują nim larwy owadów z głębokich dziupli, mało tego, mają swoje ulubione patyczki, które odkładają na swoje miejsce, aby po raz drugi użyć właśnie tego, a nie innego narzędzia. Czy w takiej sytuacji mówienie o ptasim móżdżku nie jest, co najmniej, nie na miejscu?
Wreszcie ptaki, przynajmniej niektóre, przepięknie śpiewają. Ssaki nie mają tylu zalet. Proszę zauważyć, że anioła maluje się ze skrzydłami ptasimi, a diabła – ze skrzydłami nietoperza, który jest ssakiem.
Jak się fotografuje ptaki? To chyba bardzo trudne zajęcie, które oznacza wielogodzinne pozostawanie na czatach. Trzeba mieć do tego wiedzę ornitologa i benedyktyńską cierpliwość?
Fotografowanie ptaków to przede wszystkim zrobienie tysiąca zdjęć, żeby wybrać jedno. Godziny spędzone na czatach? Tak, ale jakie to przyjemne! Większość fotografów robi zdjęcia ptakom „zza siatki”, czyli chowając się w jakimś szałasie czy namiocie, okrytym siatkami maskującymi. W tej chwili, co prawda, metoda ta jest mocno ograniczona, bo nie można fotografować przy gnieździe.
Ptaki mają swoje ścieżki - jak się je pozna, to można sobie przy takiej ścieżce usiąść i czekać. Wielokrotnie jednak zdarzało mi się, że jak sobie na takiej ścieżce siedziałem, to ptaki miały wtedy swoje sprawy w zupełnie innym miejscu. Dlatego ja raczej chodzę i robię dużo zdjęć.
Które pory roku są najdogodniejsze do fotografowania ptaków?
Najlepsze są pory przylotów i odlotów, czyli wiosna i jesień. Nieciekawe jest lato, bo ptaki się wtedy pierzą, czyli zmieniają pióra, są przez to mniej sprawne, chowają się, tracą też na barwach. Ciekawa dla fotografa bywa zima, bo przylatują do Polski gatunki z północy i można zobaczyć ptaki, których się u nas normalnie nie widuje. Wiosna jest najlepsza również z tego względu, że drzewa jeszcze nie mają liści, roślinność wodna też jest jeszcze uboga, więc jest po prostu łatwiej.
A pora dnia, czy ma znaczenie, czy też to wszystko jedno, kiedy idziemy fotografować?
Najlepiej być na stanowisku równo ze świtem lub przed zmierzchem, ale to jest reguła dla fotografującego w terenie. Ja teraz coraz więcej fotografuję w mieście. Tu najciekawszą porą jest ... południe, które normalnie, nad wodą, czy w puszczy byłoby czarną dziurą. W parkach miejskich w południe jest najciekawiej, bo przychodzi najwięcej ludzi karmiących ptaki, które w związku z tym mają przestawione zegary. Nad Wisłą panują te same reguły, co w terenie. Tylko że, tuż po świcie, na nadwiślańskie ścieżki wyruszają tłumy biegaczy, które, niestety, płoszą ptaki.
Gdzie Pan najczęściej fotografuje? Czy ma Pan swoje ulubione miejsca?
Do moich ulubionych miejsc należą Stawy Milickie, znajdujące się w dolinie Baryczy, w województwie dolnośląskim. Stawy te, zakładane przez cystersów w XIII wieku, traktowane dzięki temu przez ptaki jako naturalne zbiorniki wodne, położone są przy szlaku ich wędrówek, przy tzw. Bramie Sudeckiej. To prawdziwy ptasi raj, gdzie mają swoje tereny lęgowe żurawie, łabędzie, orliki i kanie. Niestety, obecnie następuje powoli prywatyzacja tych stawów i przejście na intensywną hodowlę karpi. Dla ptaków może się to smutno skończyć.
Drugim takim miejscem, położonym również na Dolnym Śląsku, jest Zalew Mietkowski, utworzony na rzece Bystrzycy. Bywają tam olbrzymie stada gęsi. W rekordowym roku było ich ok. 60 tysięcy.
Są też takie miejsca, które każdy fotograf ptaków musi przejść: Dolina Biebrzy, Park Drawieński, Dolina Narwi i Narewki. Jednak, szczególnie Biebrza robi się już powoli terenem typowo turystycznym, co, oczywiście, dla ptaków nie jest korzystne.
Można też fotografować ptaki w Warszawie. Jeszcze do niedawna praski brzeg Wisły to był teren, gdzie zachowała się autentyczna roślinność nadwiślańska. Wycięcie zarośli na praskim brzegu w imię jego uporządkowania oznacza dla ptaków mniej miejsc do lęgów i do ukrycia się.
Pozostają jeszcze parki, a szczególnie Łazienki, gdzie można spotkać dzięcioły duże, czarne i zielone, kosy i drozdy. Co prawda to, co się obecnie z Łazienkami robi, to jest istny koszmar, jakiś ponury Disneyland. Chińskie lampiony i trawniki, przypominające pola golfowe. Nie może być inaczej, skoro w Radzie Naukowej Muzeum nie ma ani jednego przyrodnika, za to kilku ekonomistów.
Liczba gatunków ptaków w Łazienkach znacznie się obniżyła. Spotykałem tam dzięcioła czarnego – już go nie ma. Jeszcze niedawno było kilka par dzięcioła zielonego – jest jedna. W tym roku udało mi się sfotografować drozda śpiewaka - był cztery dni i poszedł gdzie indziej.
Ta smutna sytuacja nie dotyczy tylko Łazienek i nie tylko samej bytności ptaków. W Warszawie nad Wisłą można jeszcze niekiedy usłyszeć słowika rdzawego, ale smutny uśmiech wywołują jego wysiłki przekrzyczenia miejskiego hałasu. Niemcy przeprowadzili niedawno ciekawą obserwację kosów. Otóż kosy wiejskie lub leśne śpiewają bardzo ładnie. Natomiast miejskie – już ze śpiewu zrezygnowały i wszelkie spory między sobą załatwiają walką wręcz. Nie ma już turniejów śpiewaczych, bo ich i tak już nie słychać. Tak to cywilizacja wypiera kulturę na rzecz agresji.
Czy ma Pan swoje ulubione gatunki ptaków, które najchętniej Pan fotografuje i które są najlepszymi „modelami”?
Moim ulubionym gatunkiem są zdecydowanie wrony, inteligentne łobuzy, zorganizowana mafia.
Wrony miejskie, czy te na polu?
Za pługami chodzą teraz mewy, a nie wrony. W terenie wrony nie są w tej chwili takie częste. One mają dość paskudny zwyczaj wyżerania sobie piskląt. W związku z tym, średnia odległość między jednym a drugim wronim gniazdem wynosi ok. 2 km. W takim wypadku nie mogą być dość powszechne. W mieście jest ich więcej, bo odkryły, że tu, szczególnie zimą, łatwiej zdobyć pożywienie.
Wrona siwa, jak sama nazwa wskazuje, ubarwiona na siwo, z czarnymi oczami, skrzydłami i ogonem, na głowie mająca kilka odcieni czerni, uchodzi obecnie za gatunek wschodnioeuropejski w odróżnieniu od zachodniego czarnowrona.
Bardzo atrakcyjne są sroki, ale piekielnie trudne do fotografowania. Szczegóły ich upierzenia giną albo w cieniach albo w światłach; w zasadzie przy bardzo słonecznej pogodzie, sportretowanie tego ptaka jest w ogóle niemożliwe. Dopiero dzień umiarkowanie słoneczny - to dobra pogoda na srokę.
Fotogeniczne są też ptaki drapieżne. Bielików jest coraz więcej w samym środku miasta. Są też sowy – puszczyka fotografowałem w Łazienkach. Lubię fotografować dzięcioły i właściwie wszystkie gatunki ptaków. Ograniczenia stosuję tylko wobec gołębi, chociaż czasami i one też się tak zachowują, że warto je sportretować.
Czy zdarzyło się Panu zaobserwować i sfotografować zwyczaje ptaków, okazywanie przez nich uczuć?
Wielokrotnie. Przykładem mogą być zaloty wron. Najpierw długo stały, dziób w dziób. Później, prawdopodobnie samiec podniósł patyczek i wręczył go samicy. Przez jakiś czas oba ptaki trzymały go za dwa końce. Potem samica wzięła ten symboliczny materiał na gniazdo. Piękna scena.
Czasem z kolei, występuje agresja. Fotografowałem kiedyś wronę po przejściach – urwany ogon, wyrwane pióra ze skrzydła. Pozostałe wrony zachowywały się wobec niej agresywnie.
Widać z tego, że fotograf może być świadkiem sytuacji dramatycznych?
Tak, ostatnio fotografowałem w Łazienkach kaczkę z młodymi. Pierwszego dnia, gdy ją spotkałem, były z nią cztery młode. Drugiego dnia, gdy przyszedłem w to samo miejsce - było już tylko jedno, które na moich oczach porwały wrony. I nawet sfotografowałem, choć kiepsko to wyszło, wronę z tym kaczęciem w dziobie. Przypuszczam, że ta kaczka była młodą matką i nie potrafiła sama młodych obronić.
Czy fotografował Pan ptaki egzotyczne?
Fotografowałem na Wyspach Kanaryjskich, ale z marnym skutkiem. To było na wyspie Fuerteventura. Pojawiła się czapla. Złapałem jeden aparat, reszta sprzętu została na brzegu, i pognałem za czaplą. Przyszedł przypływ. Kiedy wróciłem, woda była po kolana.
Po tym i innych doświadczeniach wiem, że nie trzeba jeździć daleko. Oczywiście, wybrzeża Holandii czy Hiszpanii w czasie ptasich przelotów są bardzo ciekawe. Ale jeśli chodzi o kwestię gniazdowania, to Polska jest jednym z najciekawszych krajów, swoistą enklawą w Europie. Tu, na Pradze, jesteśmy o tyle w szczęśliwej sytuacji, że wystarczy iść nad Wisłę. Jeżeli miałbym gdzieś wyjeżdżać, to chciałbym pojechać w tundrę, gdzie ptaki, nie znając ludzi, nie są płochliwe, można do nich podejść i fotografować je z bliska.
Jest Pan autorem kilku książek, które są nie tylko albumami pięknych zdjęć. Czego one dotyczą?
Nie mogąc równać się z wykształconymi ornitologami, znalazłem sobie w tej dziedzinie niszę, pod tytułem ptaki w kulturze. Interesowały mnie historie dokumentujące obecność ptaków w tradycji, jak historia związana ze słowikiem szarym, która wyróżnia Polaków wśród innych narodów. Otóż od XVI w. istnieje w Polsce ludowa, tzn. nienaukowa nazwa słowika szarego – bekwarek. Pochodzi ona od Walentego Bekwarka, nadwornego lutnisty króla Zygmunta Augusta.
„Nie każdy weźmie po Bekwarku lutniej”- powiedział w jednej z fraszek Jan Kochanowski i w ten sposób, króla ptasich śpiewaków porównał do króla muzykantów dworskich.
Pierwszą książkę „Ptaki święte, przeklęte i inne” wydało wydawnictwo „Prószyński i ska”, niestety, bez zdjęć. Obecnie pojawiła się nadzieja na wznowienie jej już ze zdjęciami. Następną książkę, „Przyroda w polskiej tradycji”, którą pisałem razem z córką Olgą, z moimi fotografiami wydała „Muza” w serii „Ocalić od zapomnienia”. Fascynują mnie również rośliny i ich lecznicze właściwości, stąd praca „Zioła czyli apteka Zapłocie”, natomiast mrocznych aspektów ziół dotyczyć będzie najnowsza książka pt. „Złe ziele”, która ukaże się na początku przyszłego roku.
Czekamy zatem na obiecane publikacje i dziękujemy za rozmowę.
Rozmawiała Joanna Kiwilszo