Lewa strona medalu
Im bliżej wyborów, tym w warszawskim samorządzie robi się coraz bardziej nerwowo. Wprawdzie najbliższe wybory - 25 maja - dotyczą europarlamentu, ale wszyscy wiedzą, że jest to przygrywka do tego, co czeka nas jesienią. Duże partie zademonstrowały swą siłę, przedstawiając ogromne liczby podpisów poparcia zebrane pod swoimi listami kandydatów do Parlamentu Europejskiego. W czołówce uplasował się Sojusz Lewicy Demokratycznej, pod którym podpisało się 560 tys. osób w kraju, a 55 tys. w Warszawie i na Mazowszu. W stolicy podobnie wypadło Prawo i Sprawiedliwość i trochę gorzej Platforma Obywatelska. Inne partie prężą muskuły, ale o tylu podpisach poparcia mogą tylko pomarzyć, nie mówiąc o tym, że niektórym grozi kompromitacja z powodu ich niezebrania w ilości wystarczającej do rejestracji list wyborczych. Najciekawsze, że najbardziej zagrożone są te, które buńczucznie odgrażają się na temat walki o władzę w jesiennych wyborach samorządowych. Tymczasem jestem pewny, że wynik wyborów do europarlamentu będzie dla wielu takich działaczy czy polityków ogromnym kubłem zimnej wody.
Czy przyniesie im otrzeźwienie przed listopadowymi wyborami do stołecznego samorządu? Nie wiem. Niektóre organizacje lokalne nastawiają się tylko na samorząd, ale i ich rozczarowanie może być ogromne. Po pierwsze tzw. ruchów lokalnych zrobiło się bardzo dużo i coraz mocniej zaczynają konkurować, a nawet po cichu zwalczać siebie. W końcu tu też są ogromne ambicje liderów, a jednocześnie brak jest wewnętrznych, czytelnych mechanizmów wyłaniania i weryfikacji przywódców. Po drugie, grupy te w większości organizują się wokół jednego lub grupy podobnych problemów i często nie mają wizji rozwoju miasta jako całości. Wreszcie, po trzecie, Warszawa jest w Polsce najbardziej dojrzałym politycznie miastem, a w rozwiniętych demokracjach wyborcy stawiają na partie, które są – a przynajmniej powinny być - profesjonalnymi organizacjami wyspecjalizowanymi nie tylko do zdobycia, ale i skutecznego sprawowania władzy. Tak jest we wszystkich rozwiniętych demokracjach zachodnich – w niektórych do tego stopnia, że tylko partie mają tam prawo do udziału w wyborach. Inna sprawa, że tam partie zabiegają o to, żeby pozyskiwać w swe szeregi lokalnych liderów i społeczników, a ci nie mają do tego obrzydzenia, jak często ma miejsce to u nas. Mam nadzieję, że to się zmieni, tym bardziej, że w samorządzie nie powinno się robić wielkiej polityki, tylko działać ponad podziałami dla realizacji konkretnych projektów. Najlepsze efekty osiągnąć można ze współpracy i mieszanki zapału i zaangażowania lokalnych społeczników z doświadczeniem instytucjonalnym i organizacyjnym polityków – często również ogromnie zaangażowanych i pasjonatów. Takiego współdziałania temu miastu i nam jako mieszkańcom życzę.
Sebastian Wierzbicki
wiceprzewodniczący
Rady Warszawy
(Klub Radnych SLD)
www.sebastianwierzbicki.pl