Chłodnym okiem

Polityka historyczna

Zasiadając przed komputerem zazwyczaj mam przemyślany zamysł kolejnego felietonu. Ten miał być świąteczny. Ostatnie jednak wydarzenia polityczne przewróciły pierwotną koncepcję o 180 stopni. Nie mogę bowiem przejść obojętnie obok zakłamywania tej dziedziny wiedzy, którą sobie ukochałem i uprawiałem przez wiele lat, czyli historii. Historia zawsze służyła na użytek władzy, była elementem zewnętrznej polityki państwa. Tak jest do dziś w wielu krajach, także u nas. Czytając opinie niemieckich historyków o bitwie pod Tannenbergiem czy litewskich o bitwie pod Żalgirisem do głowy nam nie przyjdzie, że chodzi o nasz Grunwald.

To jeszcze jestem w stanie zrozumieć. Od lat istnieją różne międzypaństwowe komisje i komitety próbujące uzgadniać treści szkolnych podręczników. Idzie im to jak krew z nosa. Podejście do historii jest spojrzeniem wstecz, oceną dokonań zachowanych elementów kultury materialnej. Lata temu nie wszystko można było pisać, nie o wszystkie zabytki dbano jednakowo, nie wszystkie wydarzenia i osoby miały należną im rangę. Przyszły zmiany, określane słowem-kluczem jako dekomunizacja. Bez ładu i składu pozmieniano nazwy ulic, obalono najbardziej znienawidzone elementy starej władzy, których nikt zbytnio nie bronił. Sądziłem, że do dorobku mienionych pokoleń zostanie dodane wydobyte z mroków nowe i uzyska należną mu rangę. Minęło prawie dwadzieścia lat. Dojście do władzy PiS i powołanie IPN zapoczątkowało nową politykę historyczną, a katastrofa Smoleńska jeszcze bardziej ją uaktywniła.

Dorobek mienionych pokoleń jest potępiany w czambuł, a wydobywane z mroków nowe - bezkrytycznie gloryfikowane. Materialny wyraz tego, o czym piszę, mamy na Pradze. Polityczny spór o pomnik Braterstwa Broni zatracił już swój charakter lokalny. W sprawę wkroczył IPN, angażowana jest Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, władze miasta, a niedługo zapewne premier i prezydent. W kolejności zapewne odwrotnej, bowiem pierwsze będą wybory prezydenckie. Do nikogo z prawicy nie docierają argumenty, że pomnik ten wrył się w pejzaż Pragi i jest akceptowany przez większość mieszkańców, nie przedstawia „ruskich” generałów, ale  szeregowych żołnierzy, w tym także polskich z orłem na rogatywkach. Nie dociera też, że jest elementem prawdy historycznej, bo to ci żołnierze i te armie Niemców z Pragi przegoniły.

Dla prawicy pomnik jest symbolem zbrodni komunistycznych. Wolna wola. Dla mnie zbrodnią są tezy Macierewicza, który od czterech lat karmi opinię publiczną swoją chorobliwą wizją przebiegu wypadków na lotnisku w Smoleńsku. Na ostatniej sesji praskiej rady kolejna próba PiS podjęcia stanowiska zgodnego z ich tezą polityki historycznej przyniosła oczekiwany przez nich efekt. Nie wiem, co się wydarzyło - czy presja wyborów do PE czy samorządowych lub elektoratu spowodowała, że część radnych PO dotychczas konsekwentnie unikających angażowania rady w stanowiska polityczne poszła na lep PiS i stanowisko za usunięciem pomnika Czterech Śpiących z pejzażu Pragi przegłosowała. Polityka historyczna zresztą dominowała na ostatniej sesji. Jej efektem jest kolejne stanowisko rady za powołaniem Muzeum Żołnierzy Wyklętych i ulokowaniem go na Pradze. Jestem zwolennikiem tezy - chyba odosobnionym - że nie należy niszczyć pomników przeszłości, a budować nowych, lecz tym wypadku chyba dlatego, że za dużo wiem, ręka nie chciała się podnieść.

Ireneusz Tondera
przewodniczący Komisji Budżetu
Rady Dzielnicy Praga Północ
Sojusz Lewicy Demokratycznej
i.tondera@upcpoczta.pl