Nie możemy sobie dziś wyobrazić Bożego Narodzenia bez przystrojonej choinki, Świętego Mikołaja i prezentów. Aż trudno uwierzyć, że zwyczaj ubierania choinki znany jest w Europie zaledwie od dwóch wieków i był początkowo mocno krytykowany. Prezenty pojawiły się pod choinką jeszcze później, a obecny wizerunek Świętego Mikołaja to wytwór współczesnej popkultury. O dawnych i współczesnych zwyczajach bożonarodzeniowych, o wigilijnej wieczerzy, pasterce, ludowych magicznych zabiegach i cudach tej wyjątkowej grudniowej nocy rozmawiamy z ks. dr Pawłem Mazurkiewiczem z kościoła NMP Matki Pięknej Miłości w Tarchominie.
Kiedy na początku IV wieku Konstantyn Wielki przeszedł na chrześcijaństwo i uznał je za religię równoprawną z innymi wyznaniami w Cesarstwie Rzymskim, częstą praktyką było przejmowanie i przetwarzanie obyczajów pogańskich na chrześcijańskie. Czy możliwe zatem jest, że zwyczaje bożonarodzeniowe mają pogańskie pochodzenie, a święto Bożego Narodzenia mogło wyrosnąć z wcześniejszych obrzędów ku czci Słońca?
Rzeczywiście, niektóre zwyczaje, albo występujące wcześniej w naszej tradycji, albo istniejące do dziś dnia, zostały przejęte z dawnych, prastarych zwyczajów przedchrześcijańskich. Możemy powiedzieć, że niejako zostały „ochrzczone”, czyli została im nadana zupełnie inna treść. Zresztą samo święto Bożego Narodzenia, jeśli spojrzymy na jego umiejscowienie w kalendarzu, nawiązuje do tradycji przedchrześcijańskich.
W Rzymie 25 grudnia obchodzono Dzień Niezwyciężonego Słońca - „Sol Invictus”, analogia jest więc oczywista. Jednak chrześcijanie byli przekonani, że to właśnie Chrystus jest „wschodzącym słońcem” i „światłością świata”. Obrzędy ku czci Słońca mogły stać się impulsem do wyznaczenia daty świętowania. Przesilenie zimowe stwarzało bowiem dobrą okazję do przeciwstawienia pogańskim bóstwom solarnym - Chrystusa, jako światła dla oświecenia pogan.
Jeśli chodzi o samą Wigilię, jak utrzymują badacze kultury, to jej obrzędy nałożyły się na prastary przedchrześcijański obyczaj nawiązujący do czci zmarłych. Cześć zmarłym oddawano dawniej właśnie w okresie zimowego przesilenia i Wigilia, którą współcześnie tak bardzo celebrujemy, w czasach przedchrześcijańskich była niczym innym, jak zimowymi Zaduszkami. Wierzono, że na Ziemi mogą pojawiać się dusze zmarłych i ingerować w nasze życie. Pozostałością tej wiary jest choćby pusty talerz, stawiany na wigilijnym stole.
Pozostawienie wolnego nakrycia i miejsca przy stole jest teraz zupełnie inaczej interpretowane, a mianowicie: jako przygotowanie miejsca dla niespodziewanego gościa. Pozostawiając je, dajemy wyraz przekonaniu, że nikt nie powinien czuć się w ten dzień samotny. Puste nakrycie świadczy o naszej wrażliwości, miłości i braterstwie, ale nawiązuje do dawnego zaduszkowego zwyczaju przygotowywania posiłku dla przychodzących na ziemię dusz.
Kolejnym obrzędem, teraz już praktycznie nieobecnym w naszych domach, było stawianie w Wigilię, w kącie chaty wiejskiej, snopa zboża, w celu zapewnienia domostwu dostatku.
Święta Bożego Narodzenia poprzedza Wigilia, i to z nią wiąże się najwięcej ludowych zwyczajów. Może więc je prześledzimy, zaczynając od wypatrywania pierwszej gwiazdki?- Zacznijmy od początku, czyli od rana.
Przecież rano nic się w Wigilię nie dzieje?
Dzieje się, dzieje, a właściwie działo się kiedyś. Wcześniej, kiedy społeczeństwo było społeczeństwem rolniczym, obowiązywał w Wigilię określony rytuał, gdyż wierzono, że tak, jak zostanie przeżyty dzień wigilijny, taki będzie też cały rok.
Wigilijny dzień starano się zacząć bardzo wcześnie, wychodząc z założenia, że to wczesne wstanie zagwarantuje świeżość, rześkość i energię w nadchodzącym roku. Wszelkie czynności gospodarskie starano się zakończyć przed zapadnięciem zmroku, żeby móc już po południu być wolnym od pracy fizycznej. Cały dzień obowiązywał post ścisły.
W Wigilię, jak podaje Maria Borejszo w książce „Boże Narodzenie w polskiej kulturze”, obowiązywał też zakaz pożyczania jakichkolwiek przedmiotów, bo panowało przekonanie, że takich rzeczy, jakie zostały pożyczone, w przyszłym roku w gospodarstwie zabraknie. Z tych samych powodów starano się też oddać wszystkie pożyczone rzeczy. Zwracano też uwagę na gości. Szczęśliwą wróżbą było przyjście do domu, w poranek wigilijny, młodego, zdrowego mężczyzny – miało to zapewnić domownikom szczęście i powodzenie. Natomiast przybycie kobiety, zwłaszcza chorej lub starej, zwiastowało kłopoty.
Na pewno nie jest to wyraz sprawiedliwego traktowania czy też postrzegania kobiet. Jako że jest to obecnie temat nieco drażliwy, przejdźmy już może lepiej do momentu, kiedy na niebie pojawia się pierwsza gwiazdka i można siadać do stołu.
Najważniejszym momentem Wigilii jest rzeczywiście wspólna wieczerza, ale kiedyś zawsze poprzedzała ją wspólna modlitwa i odczytanie fragmentu Ewangelii wg Świętego Łukasza, opowiadającego o narodzinach Pana Jezusa. Po wspólnej modlitwie domownicy dzielili się opłatkiem.
O ile sam posiłek wigilijny jest obecny w wielu krajach, o tyle dzielenie się opłatkiem jest zwyczajem typowo polskim. Ten gest podkreśla przebaczenie, pojednanie i jest wyrazem miłości. Pochodzenie opłatka jest kościelne, a dzielenie się nim, ten tak bardzo powszechny u nas zwyczaj, pojawił się stosunkowo późno, najpierw obecny był w domach szlachty i arystokracji, a dopiero na początku XX w. przejęła go wieś.
Opłatek to ślad po starożytnych ucztach chrześcijańskich. Część opłatka, który wtedy był po prostu chlebem, mogła być konsekrowana, a następnie rozdzielona między wiernych jako Komunia Święta. Resztę rozsyłano wiernym do domów. Opłatek jednoczył chrześcijan, był zawsze dla nich znakiem miłości oraz jedności z Bogiem.
Po przełamaniu się opłatkiem i po złożeniu życzeń, domownicy zasiadali do wspólnego posiłku. Warto tu zwrócić uwagę na dwie rzeczy. O ile przestrzegano, aby liczba uczestników wieczerzy była parzysta, to starano się zapewnić nieparzystą liczbę dań. Przy czym, jak podają historycy kultury, na chłopskim stole tych potraw musiało być 7, na szlacheckim - 9, a na pańskim - 11, chociaż źródła podają też liczbę 6 i 12. Posiłek wigilijny zaczynano tradycyjnie od zupy.
Grzybowej?
Właśnie niekoniecznie. Na przykład na Śląsku i w Wielkopolsce to była polewka migdałowa lub zupa rybna. W Małopolsce i Polsce Wschodniej, w tym na Kresach, podawano barszcz lub zupę grzybową. W wielu domach gospodynie przyrządzały też zupę piwną lub tzw. siemieniuchę, czyli polewkę z siemienia lnianego. Niekiedy wieczerzę rozpoczynał kiszony żur z ziemniakami.
Pozostałe potrawy również były mocno zróżnicowane, ale zawsze miały charakter postny. Przygotowywano potrawy z takich produktów, jak kasze, mąki, kiszona kapusta, grzyby, groch, ryby, mak, miód, suszone owoce. Podawano kluski z makiem, pierogi, racuchy, strucle. Na wschodzie Polski popularna była kutia, czyli łuskane ziarno pszenicy, bądź kaszy pszennej lub jęczmiennej, połączone z makiem, miodem i różnymi bakaliami. Warto dodać, że tak powszechne teraz ryby, zwłaszcza karpie, nie były dawniej daniem obowiązującym, chociaż podawano je często, pod różnymi postaciami.
Starano się skosztować wszystkich przygotowanych na Wigilię potraw; dzięki temu miało ich nie zabraknąć w nadchodzącym roku. W czasie posiłku pamiętano, aby nie odkładać na stół łyżek i innych sztućców, bo mogłoby to spowodować nieszczęście. Wieczerzę spożywano w poważnym, uroczystym nastroju, wspominano dzieje rodziny, osoby bliskie, zmarłe, bądź nieobecne. Możemy wobec tego zaryzykować twierdzenie, że wigilijny posiłek to w jakiejś mierze obrzęd sakralny, obwarowany licznymi nakazami i zakazami.
I pełen przesądów i zabobonów, jak choćby ten z nieodkładaniem łyżek. A przecież Wigilia to również czas radości, rodzinnego ciepła, magiczna noc cudów. Co o nich wiemy?
Po posiłku nadchodził czas wróżb i zabiegów magicznych, które miały na celu zapewnienie urodzaju i pomyślności w przyszłym roku. Noc wigilijną traktowano jako czas wyjątkowy, w którym na Ziemi dzieją się rzeczy na co dzień niespotykane, na przykład zwierzęta zaczynają mówić ludzkim głosem. Wierzono również, że woda zmienia się na krótko w wino, miód lub złoto a pod śniegiem zakwitają drzewa i kwiaty. Nie każdy jednak mógł być świadkiem tych zdarzeń– zarezerwowane były one dla osób niewinnych, bezgrzesznych, a ciekawość można było przypłacić życiem.
Niemal w całej Polsce znane jest opowiadanie o człowieku, który ukrył się w oborze, żeby usłyszeć rozmowę wołów. Rano znaleziono go martwego. Podobno zmarł, usłyszawszy, jak woły rozmawiają o jego bliskim końcu.
Może był dla nich niedobry? Raz jeden, w tę wigilijną noc człowiek wreszcie docenił zwierzęta – bądź co bądź były świadkami narodzenia Jezusa, ogrzewały go własnym oddechem. Chociaż w Wigilię powinny więc doznać lepszego traktowania. Czy widać to w ludowych obyczajach?
Starano się, szczególnie na wsiach, by zwierzęta i cały świat natury były uczestnikami tego szczególnego obrzędu, i tak po wieczerzy wigilijnej, pozostałości wymieszane z opłatkiem gospodyni wynosiła zwierzętom. Natomiast do zdjętej z beczki lub cebrzyka obręczy sypała ziarno kurom, co miało zapobiec ich rozbieganiu się.
Kiedy gospodyni zajmowała się zwierzętami, gospodarz szedł do sadu obwiązywać drzewa owocowe powrósłami ze słomy. Mogły tę czynność wykonywać dwie osoby, wówczas jedna niosła słomę, a druga siekierę. Mężczyzna z siekierą uderzał nią lekko w pień drzewa i pytał, czy będzie rodziło, bo inaczej je zetnie. Wtedy osoba towarzysząca mu, niosąca słomę, odpowiadała w imieniu drzewa, obiecując obfite owocowanie. Potem przystępowano do obwiązywania drzew słomą.
Etnologowie zwyczaj ten interpretują jako przejaw magii wegetatywnej, a więc działanie mające na celu zapewnienie urodzaju. Jeżeli w gospodarstwie była pasieka, wówczas gospodarz podchodził również do uli i głośnym pohukiwaniem budził do życia pszczoły.
W tym samym czasie, pozostała w domu młodzież starała się przewidzieć czekającą ją przyszłość. Chodziło oczywiście o wróżby matrymonialne, do których wykorzystywano siano, położone pod obrusem. Siano leżało pod obrusem na pamiątkę tego, że Pan Jezus został położony w żłobie na sianie, ale równocześnie nadawało się świetnie do wróżb. Młodzież wyciągała spod obrusa źdźbła siana i sprawdzała ich wygląd. Zielone źdźbło zapowiadało szybki ślub, przywiędle oznaczało dłuższe oczekiwanie. Największym nieszczęściem było źdźbło żółte, które wskazywało na staropanieństwo lub starokawalerstwo.
Podobne przepowiednie robiono też wyłuskując ziarna z kłosów zbóż, licząc kołki w płocie, czy polana drew, przyniesionych do pieca. Dziewczęta wychodziły również przed dom i nasłuchiwały, z której strony zaszczeka pies, stamtąd bowiem już niedługo miał przyjechać swat.
A dzieci nie wyglądały czasem Świętego Mikołaja z workiem prezentów?
To dopiero stosunkowo niedawno odwiedziny Świętego Mikołaja są stałą częścią wieczoru wigilijnego. Na polskich wsiach zwyczaj ten upowszechnił się bardzo późno, być może dopiero na przełomie XIX i XX wieku. Zanim to się stało, obdarowywano dzieci słodyczami i drobnymi upominkami. Czasem do prezentu należała również przybrana świeczkami, jabłuszkami i cukierkami sosenka, pierwowzór współczesnej choinki.
No właśnie, choinka – dzisiaj nie wyobrażamy sobie bez niej Świąt Bożego Narodzenia. Kiedy ten traktowany początkowo nieufnie zwyczaj, wszedł na dobre do tradycji chrześcijańskiej?
Zwyczaj przyozdabiania domów zielenią w święta znany jest od wieków. Wiecznie zielone drzewko lub jego gałęzie najprawdopodobniej były symbolem życia, znakiem wiecznie odradzającej się, życiodajnej siły słońca i miały zapewnić ludziom oraz ich domostwu dobrobyt.
W XIX w., zwłaszcza wśród górali, ale też szlachty i mieszczan na południu Polski popularny był rodzaj wystroju świątecznego zwany podłaźniczką. Był to wierzchołek iglastego drzewka zawieszany u powały, zwykle szczytem na dół, a przyozdabiany orzechami, jabłkami, ciasteczkami i świeczkami. Drzewko wisiało zwykle na sznurze tak przymocowane, by można je było podnosić i opuszczać.
Współczesna choinka, czyli stojące drzewko iglaste, przybrane świeczkami i innymi ozdobami, rozprzestrzeniła się w Europie z Niemiec. Najstarsze doniesienia o niej pochodzą z Alzacji, z XV- i XVI-wiecznych kazań kościelnych, w których zwyczaj ten był krytykowany jako niepoważny. W 1604 r. teolog Dannhauer strofował z ambony, że „wśród różnych głupstw świątecznych jest także choinka”. Zwyczaj ubierania drzewka w czasie Świąt Bożego Narodzenia zyskiwał jednak na popularności.
Na tereny Polski przywędrował na przełomie XVIII i XIX wieku. Jak wynika z przekazów źródłowych, zwyczaj ten przejęli najpierw mieszkańcy Warszawy, wzorując się na żołnierzach i urzędnikach pruskich. Przybrana złoconymi orzechami włoskimi, jabłuszkami i cukierkami, jak wspomnieliśmy, była w owym czasie wigilijnym upominkiem dla dzieci. Dopiero później zwyczaj ubierania choinki przeszedł na wieś i upowszechnił się tam dzięki napływowej inteligencji: lekarzom i nauczycielom.
Na początku XX wieku przystrojone drzewko stało się jednym z głównych elementów Świąt Bożego Narodzenia. Ciekawa jest jego symbolika. Choinka to biblijne drzewo życia. Ozdoby na niej powieszone mają przypominać rajskie owoce, łańcuchy zaś – węża kusiciela. Gwiazda umieszczana na wierzchołku nawiązuje do Gwiazdy Betlejemskiej, która przywiodła Mędrców ze Wschodu do Pana Jezusa. Płonące świeczki mają przypominać o nigdy nie gasnącej Bożej miłości.
Nieodłączną częścią wieczoru wigilijnego było i jest wspólne śpiewanie kolęd przy bożonarodzeniowej szopce. Komu zawdzięczamy ten zwyczaj?
Pieśni opowiadających o narodzeniu Jezusa mamy w polskiej tradycji bardzo dużo. Najstarsze sięgają czasów Średniowiecza. Ich wprowadzenie, a potem upowszechnienie zawdzięczamy prawdopodobnie franciszkanom. Oni też przynieśli do Polski zwyczaj budowy szopek, traktując je jako narzędzie ewangelizacji. Najdawniejsze zachowane u nas figurki jasełkowe pochodzą z drugiej połowy XIV w.
W źródłach pisanych pierwszą wzmiankę o organizowaniu przez franciszkanów szopek bożonarodzeniowych znajdujemy sto lat później, w 1476 r., przy okazji opisu sporu kanoników lwowskich z franciszkanami, w „Życiu i obyczajach Grzegorza z Sanoka”. Kanonicy lwowscy zwrócili się do biskupa, oskarżając franciszkanów, że jakimiś nowymi, pełnymi przesądów ceremoniami religijnymi ściągają do siebie lud, wskutek czego inne kościoły są mniej uczęszczane. Grzegorz z Sanoka odpowiedział im, że mogą przecież tak samo uczynić. „Któż bowiem zabrania, aby w jakikolwiek sposób pobudzać ludzi do pobożności i religijności”.
Dziś bożonarodzeniowe szopki buduje się we wszystkich polskich kościołach. Nie wywołują już one takich, jak dawniej emocji, chyba, że są to szopki żywe.
Jak widać, każdy nowy świąteczny zwyczaj, najpierw napotykał na opór, później jednak się przyjmował i upowszechniał. Wróćmy do Wigilii. Jak kończy się ten dzień?
Wieczór wigilijny kończy pasterka, czyli msza odprawiana w kościołach dokładnie o północy. Zgodnie z tradycją, upamiętnia ona przybycie do Betlejem pasterzy (stąd polska nazwa mszy) i złożenie przez nich hołdu nowo narodzonemu Mesjaszowi. Zwyczaj sprawowania bożonarodzeniowej liturgii nocnej wprowadzono w Kościele już w drugiej połowie V w. Do Polski dotarł on więc być może razem z chrześcijaństwem. Do dziś jest to msza bardzo uroczysta, gromadząca w kościele wielu wiernych.
Wieczerza wigilijna, opłatek, choinka, kolędy, Mikołaj – które z tych zwyczajów są nam najbardziej bliskie, a które powinny być najważniejsze w przeżywaniu Bożego Narodzenia?
Choinka, kolędy i św. Mikołaj należą dziś do zwyczajów o zasięgu ponadnarodowym, praktykowanych w różnych częściach świata, nie tylko zresztą przez katolików. Ze zwyczajów typowo polskich można wymienić wieczerzę wigilijną, dzielenie się opłatkiem i tę jedyną, niepowtarzalną, pełną ciepła i miłości atmosferę świąt Bożego Narodzenia. Jednak trzeba pamiętać, że te zwyczaje, niekiedy bardzo głębokie i wymowne, to tylko piękna osnowa świąt, która pomaga w ich przeżywaniu, ale nie jest ich istotą. Istotą Świąt Bożego Narodzenia jest prawda, że Bóg stał się człowiekiem, urodził się dla nas i dał nam nadzieję.
Życzę Czytelnikom Nowej Gazety Praskiej, aby te wszystkie zwyczaje, o których mówiliśmy, zbliżyły ich do Pana Jezusa, bo przecież to Jego Narodzenie świętujemy.
Dziękujemy za rozmowę i życzenia.
Rozmawiała Joanna Kiwilszo