Prascy artyści czują się oszukani: posłużono się nimi, aby podnieść prestiż zaniedbanej dzielnicy i sprzedać jak najdrożej „Konesera”. Teraz, kiedy wykonali zadanie, a Praga wraz z najcenniejszymi zabytkami traci swój niepowtarzalny charakter, muszą opuszczać swoje pracownie, gdyż nie stać ich na utrzymanie.
Warszawski Montmartre
W drugiej połowie lat 90. artyści, skuszeni niskimi cenami, zaczęli osiedlać się na Pradze. Jak grzyby po deszczu, w murszejących kamienicach powstawały malarskie pracownie, galerie i klimatyczne knajpki, każda z pomysłem i niepowtarzalną atmosferą. Praga stawała się modna. Obwołano ją nawet „Warszawskim Montmartrem”. Inżynierska 3, Białostocka 22 – to były adresy, gdzie wypadało bywać. Żądni nowych wrażeń teatromani, właśnie tu, na Pradze, w spektaklach Teatru „Akademia” Romana Woźniaka, Studium Teatralnego Piotra Borowskiego, a później Teatru „Remus”, znajdowali powiew alternatywnej świeżości. Praga była w awangardzie.
Na fali tego powodzenia, ówczesne władze dzielnicy wpadły na pomysł, aby wykorzystując zapał i energię artystów „oswoić” sławną ulicę Brzeską. Radny Jacek Wachowicz zaproponował twórcom zagospodarowanie pustych zrujnowanych lokali za symboliczną złotówkę. Remont robili własnymi siłami, kilkakrotnie ich okradano. Ale udało się, w maju 2007 r. z wielką pompą Brzeską okrzyknięto „ulicą artystów” i przy akompaniamencie praskiej kapeli podwórkowej otwarto 11 pracowni (10 na Brzeskiej i 1 na Targowej).
Mimo spartańskich warunków, pracownie „Ani-Ani” Anny Wachaczyk, „Mellina Sztuki” Fundacji Artbarbakan i jej założycieli Mirosława Długosza-Mirona i Jerzego Lassoty, „Magiel” Stefana Sławińskiego, „Otwarta Pracownia Twórcza” Doroty i Leszka Gęsiorskich czy Galeria Stowarzyszenia Artystów fabs regularnie organizowały wystawy, koncerty, happeningi, przyciągając na Brzeską zaciekawionych warszawiaków z lewego brzegu, ale i wciągając w artystyczne życie mieszkańców ulicy.
Artyści bardzo dużo robili dla dzieci. Dzięki takim akcjom, jak happeningi Doroty Gęsiorskiej „Malowanie na dywanie” czy warsztaty plastyczne, prowadzone przez Dominikę Małgowską, nie tylko przełamali ich początkową nieufność, ale też pokazali, że można w życiu robić coś ciekawszego niż stać w bramie lub kraść. Podczas wrześniowych „Spotkań z Kulturą” organizowali „Otwarte drzwi pracowni”. Impreza ta, podobnie jak wcześniejszy festiwal „Sąsiedzi dla sąsiadów”, przyciągała tłumy prażan, warszawiaków w ogóle, a nawet obcokrajowców; po prostu ożywiała dzielnicę.
Zmarnowana szansa
To już przeszłość. Nie ma już artystów na Brzeskiej. Pracownie znowu stoją puste. Po kilkakrotnych podwyżkach czynszów, artystów, którzy na własny koszt remontowali i adaptowali zrujnowane lokale, nie stać na ich utrzymanie. Większość zrezygnowała, przenosząc się w inne miejsca i ledwo wiążąc koniec z końcem. Niestety, nie obyło się bez tragedii: dwóch artystów, nie mogąc sobie poradzić z problemami finansowymi, popełniło samobójstwo.
Rzeczywiście, artyści na ogół nie należą do ludzi zaradnych, nie bardzo pasują do krwiożerczego kapitalizmu. Potrzebny im jest mecenat państwa czy też miasta. Tymczasem władze dzielnicy nie robią nic, aby ich wesprzeć. Ci sami urzędnicy, którzy wynajmowali im ruiny za symboliczną złotówkę, później bezwzględnie egzekwowali zapłatę podnoszonego regularnie czynszu.
Rzecznik prasowy dzielnicy Praga-Północ, Barbara Dżugaj mówi co prawda, że następujące co 3 lata podwyżki czynszów mają charakter ogólnomiejski, a artyści i tak rozliczani są według preferencyjnych stawek. Nie powinni narzekać, gdyż na swoją działalność mogą ubiegać się o tzw. małe granty (do 10 tys. zł.). Nie wspomniała tylko, jakimi biurokratycznymi warunkami są one obwarowane, ile niepotrzebnych papierów trzeba w związku z nimi wypełnić.
Nasuwa się pytanie: czy artyści są jeszcze dzielnicy potrzebni, czy też, ponieważ zrobili swoje, są już tylko przeszkodą? Szansa ucywilizowania ulicy Brzeskiej została zaprzepaszczona, ale nikt się tym za bardzo nie przejmuje. Może więc chodziło o coś innego? Może trzeba spojrzeć szerzej?
„Koneser” nie dla artystów
Brzeska to tylko mały fragment większego procesu, jaki od kilku lat ma miejsce na Pradze – spieniężania legendy artystycznej dzielnicy. Odbywa się ono według następującego schematu: zaniedbany obszar o negatywnym stereotypie (zrujnowane domy, menele, bieda) przyciąga artystów, którzy wprowadzają się do opuszczonych budynków. Dzielnica staje się modna i uczęszczana, wzrasta jej wartość. Zaczynają inwestować tu deweloperzy. Wykupują zabytkowe budynki fabryczne i zamieniają je na luksusowe lofty, apartamenty i centra handlowe. Dzielnica traci swój wyjątkowy charakter. Artystów, którzy adaptowali zrujnowane wnętrza na pracownie, nie stać na ich utrzymanie, wynoszą się więc na peryferia.
Znamiennym przykładem tego procesu jest Wytwórnia Wódek „Koneser”, zajmująca ponad trzy hektary terenu w samym sercu Pragi, przy ul. Ząbkowskiej. W 2000 r. decyzją organu założycielskiego, tj. Ministerstwa Skarbu Państwa, została skierowana do reprywatyzacji. Pierwszy projekt rewitalizacji „Konesera”, zakładający zorganizowanie w odpowiednio zrekonstruowanej części przedsiębiorstwa żywego muzeum przemysłu spirytusowego, opracowało utworzone w 2001 r.
Stowarzyszenie Monopol Warszawski.
Kolejnym pomysłem na „Konesera” było Centrum Kultury. Działo się to w czasie, kiedy obowiązki prezydenta Warszawy pełnił Kazimierz Marcinkiewicz. Miasto przeznaczyło wówczas w budżecie na 2007 r. na zakup tego terenu 60 mln złotych. Plan był taki: miasto kupuje „Konesera”, zapewnia możliwość dalszego funkcjonowania znajdujących się tam galerii oraz teatru Wytwórnia”, przyciąga inne organizacje kulturotwórcze i artystów, którzy zakładają tam swoje pracownie. Produkcja w „Koneserze” byłaby utrzymana, ale ograniczona do markowych wódek, które z powodzeniem sprzedawałoby jako pamiątki dla turystów i odwiedzających centrum artystyczne gości.
Niestety, w grudniu 2006 r. zmieniła się ekipa rządząca. Hanna Gronkiewicz-Waltz nie była zainteresowana kupnem „Konesera”. Miasto nie złożyło nawet oferty. Na Pradze Północ zmiany polityczne zachodziły tak szybko, że też nikt się specjalnie „Koneserem” nie przejmował.
- W lokalnej polityce tej dzielnicy można prześledzić wtórną wersję reguły Kopernika, że gorsza moneta wypiera lepszą – mówi prezes Stowarzyszenia Monopol Warszawski, Janusz Owsiany. – Każda nowa ekipa odżegnuje się od decyzji poprzedniej, choć pewne rzeczy powinny być stałe.
Do przetargu stanął tylko NFI „Piast” kontrolowany przez firmę deweloperską BB Investment., od stycznia 2007 r. występujący pod nazwą BBI Development NFI SA. Nowy właściciel przedstawiał projekt na zagospodarowanie terenu „Konesera” jako „modelowy przykład przestrzeni integrującej w ramach jednej koncepcji projektowej funkcje mieszkaniową, handlową, biznesową i kulturalną”. Centrum Praskie Koneser – tak nazywa się inwestycja – ma być wzorcem współczesnej przestrzeni miejskiej, którego nieocenionym walorem jest położenie przy „magicznej” ulicy Ząbkowskiej.
60% całkowitej powierzchni użytkowej kompleksu stanowić będzie część biurowo-handlowa, z czego ok. 22 500 m2 – to powierzchnia handlowa. Zaplanowano tu butiki, eleganckie salony mody, punkty usługowe, salony kosmetyczne i klub fitness. Około 22 000 m2 będzie zajmowała powierzchnia biurowa. Na przełomie roku 2012/2013 ruszyła budowa pierwszego etapu części mieszkalnej Konesera. Obejmuje ona rewitalizację zabytkowego budynku Mennicy, w którym powstaną lofty. W sumie część mieszkaniowa to blisko 330 lokali o powierzchni od 35 do 170 m2.
Początkowo inwestor obiecywał dwa z siedemnastu obiektów Centrum Praskiego Koneser przeznaczyć na cele kulturalne. Później mówiło się tylko o jednym. W sierpniu tego roku właściciel zabytkowej fabryki poinformował o podjęciu współpracy z nową spółką Liebrecht & Wood. Ma to przyspieszyć realizację części biurowo-handlowej. O obiecywanej funkcji kulturalnej nic już się nie mówi. Przedstawiciel BBI Development, Krzysztof Tyszkiewicz, nie znalazł dla nas czasu, aby udzielić informacji.
Artyści – osoby socjalne
- Nie powiedziano nam do końca, że cały „Koneser” będzie sprzedany. Łudzono nas, artystów, że tylko część – mówi Jerzy Lassota z Fundacji Artbarbakan.
Artyści liczyli na to, że budynkach „Konesera” będą galerie sztuki, że będzie się tam organizowało wystawy malarstwa i rzeźby. Zresztą „Koneser” wydaje się być idealnym miejscem na Centrum Sztuki Nowoczesnej. Gdyby takie centrum tu powstało – w Pragę wreszcie trzeba byłoby zainwestować. „Koneser” rzeczywiście stałby się, jak mówi Janusz Owsiany, czynnikiem sprawczym rewitalizacji całej dzielnicy. Tak się jednak nie stanie. W „Koneserze” będzie galeria, ale handlowa. Zaprzepaszczono kolejną szansę dla Pragi.
A co będzie z artystami? W Europie Zachodniej władze miast są dumne z obecności artystów, fundują im pracownie i stypendia, organizują wystawy, drukują katalogi. Zupełnie inna sytuacja jest na Pradze, gdzie zupełnie nie wspomaga się artystów, a jeszcze piętrzy się przed nimi trudności. Pojawił się jednak pewien pomysł.
Na Pradze jest dużo mieszkań socjalnych, w których czynsz jest minimalny. Wiadomo, że osoba „socjalna” to osoba, która na ogół pije, nie płaci czynszu, rozrabia i jest pod opieką państwa. Czy wobec tego nie można by pracowni artystycznych potraktować tak jak mieszkań socjalnych, a artystów jak ich mieszkańców? Jeżeli mamy dofinansowywać ludzi z marginesu, których trzeba jeszcze dodatkowo resocjalizować, to może lepiej dofinansowywać ludzi, którzy nie sprawiają kłopotów i robią coś pożytecznego dla miasta?
Nie ma jakiegoś kompleksowego projektu rewitalizacji Pragi. Ekipy rządzące miastem ciągle się zmieniają. Ratusz zrzucił odpowiedzialność za Pragę na artystów i firmy deweloperskie. Pierwsi mieli wykreować modę na Pragę, drudzy – wyremontować zabytki, a wśród nich wybudować nowoczesne osiedla z centrami kultury. Wyszło zupełnie inaczej, a właściwie, jak zwykle. Deweloperzy wyburzyli najcenniejsze zabytki (patrz: Parowozownia, Pollena-Uroda), aby na ich miejscu wybudować zamknięte, luksusowe osiedla, a zamiast galerii sztuki mnożyć galerie handlowe (patrz: „Koneser”). Artyści, owszem, wykreowali modę na Pragę, ale później, nie mogąc doczekać się infrastruktury publicznej, która pozwoliłaby im normalnie żyć i pracować, wynieśli się.
Wydaje się być oczywiste, że jeżeli miasto, w tym wypadku Warszawa, nie może równać się pod względem zachowanych zabytków z wielkimi stolicami europejskimi, to powinno wyeksponować to, co ma wyjątkowego, autentycznego. A taką wyjątkową rzeczą jest „Koneser”, a szerzej cała Praga z jej artystami. Niepojęte jest, jak można zaprzepaścić to, co ma się najcenniejszego.
Joanna Kiwilszo