Chłodnym okiem
Tematowi warszawskiego referendum poświęciłem już jeden z felietonów w sierpniu br. Wtedy określiłem to wydarzenie mianem bezsensownego. Zdania nadal nie zmieniam. Jaki jest sens kreowania wydarzenia, które nie przyniesie żadnego przesilenia na warszawskiej scenie politycznej? PO do końca przyszłego roku jak jest, tak pozostanie u władzy, bez względu na to, czy Warszawą będzie rządziła wybrana przez mieszkańców w 2010 prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz czy mianowany/a przez premiera Tuska komisarz, referendum nie dotyka Rady Warszawy, w której PO i tak ma bezwzględną większość.
Rzecz jednak nie w tym. Baczni obserwatorzy życia politycznego w naszym kraju zapewne zauważyli różnorakie manewry w wielu środowiskach. Nie jest dziełem przypadku, że środowiska prawicy zaplanowały referendum w końcówce kadencji samorządowej w roku poprzedzającym wybory do euro parlamentu, a następnie samorządowe, parlamentarne i prezydenckie. Nie jest dziełem przypadku, że na tydzień przed referendum kończy żywot Ruch Palikota, by zapewne odrodzić się w nowej formule „centrolewicowej prawicy”. Uznano zapewne, że po trzech latach bez żadnej kampanii elektorat się uśpił i warto go pobudzić. Warszawa, tak jak poprzednio Podkarpacie, Elbląg i kilka pomniejszych miast ma być poligonem, na którym PiS sprawdzi swoje gry, strategie i hasła wyborcze. Na Podkarpaciu PiS nie musiał nawet mocno się wysilać. W Warszawie, podobnie jak w Elblągu, wykorzystano przed bitwą harcowników. W tej roli występuje zawsze ochoczo Ruch Palikota w Warszawie, mający wsparcie burmistrza Ursynowa. Różne jedynie były hasła. PiS w Warszawie posunął się nawet do wykorzystania retoryki powstańczej. Dla nich 13 października to godzina „W”. Zebrali za te gierki niezłe cięgi medialne. Ja ze swej strony przypominam, że Powstanie sukcesem się nie zakończyło, przelano tylko morze krwi. Dziś przelewany jest jedynie atrament, którym jedna i druga strona próbuje obsmarować przeciwników. Niezrozumiała dla mnie jest strategia PO, która - schowana w okopach - wzywa swoich zwolenników do bierności wyborczej, zamiast tu, w Warszawie, która do niedawna uznawana była za bastion PO, wezwać do czynnej obrony swojej prezydent. Hanna Gronkiewicz- Waltz w 2010 roku, uzyskując 345737 głosów, wygrała w pierwszej turze. Niezwykle trudno jest przedstawiać obozowi pani prezydent racje na swoją obronę, nie nagłaśniając jednocześnie idei referendum. Po drugiej stronie tytularni inicjatorzy referendum przechodzą samych siebie, by termin referendum nagłośnić.
Sojusz Lewicy Demokratycznej nie daje się wmieszać w tę awanturę. Próby podejmowane są - łaszą się, straszą i obrażają. Wszyscy mają świadomość, że elektorat SLD może przeważyć szalę w jedną lub drugą stronę. Przodują w tych działaniach niestety ludzie, którzy wywodzą się z naszego środowiska i którzy bardzo liczyli na nasze ślepe poparcie. Ślepi są jednak ci, którzy chcą spowodować, by w Warszawie, na błędach PO zbudowała się potęga PiS. Lekcja w Elblągu powinna wiele nauczyć. SLD domaga się odpowiedzi od włodarzy Warszawy, jaka jest szansa realizacji naszych lewicowych postulatów programowych. Pytamy o reprywatyzację, zmniejszenie dysproporcji w rozwoju dzielnic, o nakłady na edukację i służbę zdrowia, miejsca w przedszkolach, komunikację miejską, ceny biletów, zwroty kamienic itp. Wszystkie te sprawy, które uwierają warszawiaków. Naszemu elektoratowi nie chcemy narzucać, czy ma iść do referendum i jak ma głosować. Prawdziwe wybory będą za rok. Wtedy wezwiemy do głosowania na kandydatów SLD. Dziś uważam, że odpowiedź Platformy lub jej brak na zadane przez nas pytania lewicowy elektorat winien wziąć sobie do serca i 13 października postąpić zgodnie z własną oceną sytuacji.
Ireneusz Tondera
radny Dzielnicy Praga Północ
Sojusz Lewicy Demokratycznej
i.tondera@upcpoczta.pl