Ulice Pragi i Targówka
Ulica Jagiellońska jest ulicą wspaniałą. Nie dlatego, że jest perełką architektury i urbanistyki, nie dlatego, że mieszczą się na niej wspaniałe sklepy, teatr lalek, fabryka samochodów... Nie dlatego też, że jest jedną z najstarszych i najważniejszych ulic Pragi. Jagiellońska jest wspaniała z tego względu, że chyba żadna inna ulica na Pradze nie zmieniała tak często swoich nazw, numerów, a nawet... miejsc występowania... Dzięki temu można doskonale zaobserwować zmiany, jakie zachodziły w naszej dzielnicy, więcej nawet - można zauważyć linię zmian polskiej polityki zagranicznej!
To, gdzie zaczyna się ulica Jagiellońska i gdzie się kończy, a także jakie miano nosi, zależy tylko i jedynie od pomysłowości władz miejskich. Od niepamiętnych czasów, od wsi Skaryszew biegł na północ - prosto do Serocka - nadwiślański trakt. Nosił on miano ulicy Wspaniałej, prowadził tuż nad Wisłą, nieopodal mostu i przepraw promowych, był zatem wymarzonym miejscem handlu i targów. Jako że bogata szlachta i magnateria wyjeżdżała tędy z miasta do swoich dóbr na Mazowszu i Podlasiu, nazywano także tę ulicę - Senatorską.
Przebieg i nazwy ulic na Pradze uregulowano w roku 1820: naszą bohaterkę nazwano wówczas ulicą Szeroką. Możemy sobie wyobrazić, jak wyglądała w pierwszej połowie XIX wieku: była szeroka, wspaniała, jeździli nią senatorowie, a kupcy dobijali tu targów.
Wielka polityka zajrzała tu dopiero po upadku powstania 1831 roku. Co prawda prażanie zdawali sobie sprawę, że jadąc ulicą Szeroką można dojechać bardzo daleko (czasem nazywano ja także szosą kowieńską), ale w najśmielszych snach nie wyobrażali sobie tych odległości. Gdy Rosjanie zajęli Warszawę, postanowili pokazać, kto w niej rządzi i natychmiast zajęli się przemianowywaniem ulic. Szeroka straciła swą szlachetną nazwę i oddana została w niewolę Rosjanom: Tam gdzie dziś jest kino "Praha", zaborcy wyznaczyli geometryczny środek Warszawy. Ulica Szeroka została przecięta na pół: w kierunku na południe, aż do Rogatek Grochowskich, przemianowano ja na Moskiewską, natomiast w kierunku północnym, aż do Rogatek Golędzinowskich - nazwano ją ulicą Petersburską.
Nazwy te nie były dla warszawiaków niczym przyjemnym. W sposób dobitny wskazywały, kto w Warszawie jest panem i kogo należy się słuchać. Z Pragi do Petersburga jest co prawda 1045 wiorst, a do Moskwy aż 1195 (wiorsta jest nieco dłuższa od kilometra), ale wszystkie rosyjskie polecenia musiały być wykonywane szybko i sprawnie. Gdy car rozkazał wybudować cytadelę, mającą swoimi armatami panować nad Warszawą, zbudowano ją bardzo szybko. Rosjan nie interesował fakt, że część domów na ulicy Petersburskiej będzie musiała zostać wyburzona, aby pole ostrzału cytadeli było jak największe. Reszta budynków szybko stała się częścią kozackich koszar, a ulica Petersburska przestała być szeroka i wspaniała.
Inaczej było z drugą częścią - z ulicą Moskiewską. Ta utrzymała swój charakter i prestiż. Wkrótce stała się najważniejszą ulicą Pragi, z pięknymi kamienicami i gmachami użyteczności publicznej. Cóż z tego, skoro większość mieszkańców tej ulicy stanowili urzędnicy rosyjscy, sprowadzeni do Warszawy z głębi carskiego imperium?
Gdy jednak w 1916 roku Rosjanie zostali przez Niemców przegnani z Warszawy, mieszkania carskich okupantów szybko zasiedlono polskimi urzędnikami, oficerami Wojska Polskiego, a także najzwyklejszymi mieszkańcami Pragi. Niemcy, którzy przez ponad dwa lata rządzili w Warszawie, połączyli Petersburską z Moskiewską i nazwali ją ulicą Jana Zamoyskiego. To po raz drugi wielka polityka wkroczyła na praskie bruki - Niemcy nazwą tą uhonorowali jeden z najważniejszych polskich rodów. Liczyli, że Polacy to docenią i staną po ich stronie w walce z Rosjanami.
Z niemieckich planów nic nie wyszło, Polacy nie chcieli umierać za Kajzera, a 11 listopada 1918 roku rozbroiliśmy wszystkich niemieckich żołnierzy w Warszawie i odzyskaliśmy niepodległość. Wkrótce po tym rozpoczęły się walki z Rosjanami pragnącymi powrócić do Polski. Marszałek Józef Piłsudski odparł pierwsze ataki Rosjan i wkrótce Wojsko Polskie przeszło do kontrofensywy. Polacy zaczęli zajmować ziemie, na których żyły obce narodowości - Litwini, Białorusini, Ukraińcy, Rusini. Piłsudski był zdania, że trzeba nad nimi roztoczyć opiekę i stworzyć federacyjne państwo na kształt monarchii Jagiellonów. Jego największy przeciwnik polityczny, Roman Dmowski, sprzeciwiał się tym planom, proponując czysto polską Rzeczypospolitą.
Głos w tej dyskusji zabrała też warszawska Rada Miasta. Większą część ulicy Zamoyskiego (na północ od ul. Marcinkowskiego) nazwano zatem Jagiellońską, wyraźnie dając do zrozumienia, że w Warszawie popiera się polityczne plany Marszałka. I choć nazwa ta była tylko chwilowym narzędziem polityki, pozostała z nami do dnia dzisiejszego.
Gdy w 1944 roku do Polski wrócili Rosjanie, nie zorientowali się, że ulica Jagiellońska była częścią planów wymierzonych w ich imperium (planów - dodajmy - niezrealizowanych), zostawili ją więc w spokoju. W dodatku ówczesna ulica Jagiellońska była dość krótka i zniszczona - na północ od dzisiejszej alei "Solidarności" ginęła w kompleksie koszarów i więzień wojska, milicji i Służby Bezpieczeństwa. Jednak na początku lat pięćdziesiątych koszary znacznie zmniejszono (do dziś pozostało tylko kilka budynków na 11 Listopada), a na ich terenie zlokalizowano Fabrykę Samochodów Osobowych i osiedle dla pracowników. W fabryce produkowano warszawy - wspaniałomyślny dar Rosjan - trzeba było więc jakoś to uczcić. "Niestety" imię Józefa Stalina nosiły już Aleje Ujazdowskie i Pałac Kultury, nie można więc było ich nadużywać. Jednak Komitet Miejski PZPR poszedł po rozum do głowy, i północna część Jagiellońskiej została nazwana "aleją Stalingradzką". W ten sposób oddaliśmy hołd Stalinowi i po raz kolejny pokazaliśmy, kto jest w Warszawie najważniejszy.
Stalingrad, to miasto nad Wołgą, gdzie w 1942 roku Rosjanie zadali klęskę wojskom Hitlera. Pierwotnie nazywał się Carycynem, jednak został nazwany Grodem Stalina. Gdy po śmierci wodza na światło dzienne wyszły wszystkie jego zbrodnie, szybko zmieniono nazwy z nim związane - aleja Stalina stała się Alejami Ujazdowskimi, plac Stalina - placem Defilad, a Stalingrad - Wołgogradem. Jednak aleja Stalingradzka nie zmieniła swojej nazwy, czcząc w ten sposób nie tylko milion poległych w tej bitwie Rosjan, ale także trzysta tysięcy Niemców, sto tysięcy Włochów, Węgrów i Rumunów.
Gdy w 1991 roku Armia Czerwona opuszczała Polskę, władze Warszawy zlikwidowały aleję Stalingradzką. Dziś po dziesięciu latach mam wątpliwości, czy było to słuszne. Jeżeli przywracać by się miało tradycyjną nazwę, to niech cała ulica - od Skaryszewa, aż po Most Toruński nazywa się tak samo ulicą Jana Zamoyskiego. Jeżeli natomiast dawną Wspaniałą - Szeroką - Senatorską, dzielimy na ulicę Zamoyskiego i Jagiellońską, to powinna zostać też ulica Stalingradzka, która byłaby upamiętnieniem setek tysięcy młodych ludzi różnych narodowości poległych nad brzegami Wołgi.
Nad takimi pomysłami można dyskutować, ale dlaczego władze miejskie od dziesięciu lat nie potrafiły uregulować numeracji na Jagiellońskiej, i "czwórka" której szukamy niemalże przy Rogatkach Grochowskich znajduje się za Mostem Gdańskim, tego nie potrafię zrozumieć.
T. Pawłowski