Artyści z prawego brzegu

Adam Strug – miejska i wiejska muzyka

Od 15. roku życia układa piosenki, akompaniując sobie na akordeonie, który dostał od ojca. Jego muzyka to mikstura orientu, liryki miłosnej, minimalizmu i miejskiego folku. Potrafi też odśpiewać pogrzeb. Od 4 lat mieszka w Tarchominie, co było przyczynkiem do powstania autorskiego, tarchomińskiego folkloru.
Adam Strug (ur. w 1970 r.) śpiewak i instrumentalista, autor piosenek i tekściarz, kompozytor muzyki teatralnej i filmowej, scenarzysta filmów dokumentalnych. Niedawno ukazała się jego debiutancka płyta „Adieu” zawierająca 15 autorskich kompozycji. Poza pisaniem piosenek zajmuje się też poszukiwaniami etnomuzykologicznymi.

- Jak powstał folk tarchomiński?
- Zamieszkałem na Tarchominie 4 lata temu. Zacząłem odkrywać różne miejsca, szczególnie łąki i zarośla nad Wisłą. Poszukiwałem też tutejszej muzyki. Wiadomo, że wieś Tarchomin została przyłączona do Warszawy dopiero w 1951 roku, stąd sądziłem, że natrafię na pozostałości dawnej muzyki przedmiejskiej. Niestety, nie znalazłem ich. Być może, wynika to ze skomplikowanej historii tego miejsca, zamieszkanego przez różne grupy ludności. W XIX w. w rejonie Tarchomina osiedlili się koloniści niemieccy. Być może było to powodem, że dawne tradycje muzyczne zanikły, odeszły w niepamięć.

- Jak Pan szukał śladów miejscowego folkloru, chodził Pan np. po Choszczówce?
- Nie chodziłem po Choszczówce. Chodziłem po zachodniej stronie ulicy Modlińskiej. Wyznacznikiem były brukowane drogi. Pukałem do przypadkowych domów, rozmawiałem z ludźmi, po to, aby dowiedzieć się czegoś o tutejszej muzyce i śpiewach. Nikt nie był w stanie opowiedzieć mi, jak to było przed wojną, najdalej sięgano do lat 60. Dowiedziałem się na przykład, że był zespół weselny, ale przyjeżdżał z Bródna. Wobec tego sam stworzyłem folklor tarchomiński. Napisałem około 40 piosenek, których krwawa zazwyczaj akcja rozgrywa się między Żeraniem a Jabłonną.

- Czy są to piosenki podobne w klimacie do utworów, które wykonuje Stasiek Wielanek i Kapela Praska?
- One są pisane w takiej konwencji, jakby były warszawskimi piosenkami podwórkowymi. Słuchając ich można odnieść wrażenie, że zostały napisane przez starych warszawskich apaszów. Ale trudno tę muzykę jednoznacznie określić. Inspiruje mnie polska muzyka wiejska i miejska, ale też grecki folklor miejski, muzyka arabska i minimalizm amerykański. To wszystko daje efekt dość eklektycznej całości. Niektóre z moich piosenek można by usłyszeć równie dobrze w nowojorskiej taksówce, jak i na wileńskim podwórku.

- Te piosenki śpiewa Pan akompaniując sobie na akordeonie. Czy nie uważa Pan, że obecnie nastąpił renesans tego instrumentu? Pojawili się tacy artyści, jak Marcin Wyrostek, Czesław Mozil. Jak to się stało, że wybrał Pan właśnie akordeon?
- Nie ja go wybrałem, tylko mój śp. ojciec. Kiedy miałem 6 lat przyniósł do domu akordeon i zapisał mnie do szkoły muzycznej. Akordeon był moim pierwszym instrumentem szkolnym. Nie wiem, czy można mówić o renesansie, ale w wielu muzycznych stylistykach rzeczywiście coraz częściej jako instrument solowy pojawia się akordeon, w wielu odmianach, mamy bowiem akordeony klawiszowe, guzikowe, czy też typowo polską odmianę – tzw. harmonię polską.

- Od jak dawna Pan koncertuje?
- Jestem na scenie od 26 lat, z tym, że po pierwszej rundzie między 1986 a 1992 rokiem, kiedy to zaliczyłem wszystkie możliwe festiwale, zawiesiłem na pewien czas autorską działalność i zająłem się poszukiwaniami etnomuzykologicznymi. Ostatnio spotkałem jednak ekipę muzyków, z którymi przyjaźnię się od lat. Okazało się, że moja muzyka w ich wykonaniu nabiera intrygujących kształtów i postanowiliśmy nagrać płytę.

- To jest właśnie „Adieu”? Dlaczego nosi taki tytuł, czyżby chodziło o  pożegnanie z jakąś konwencją?
- Tytuł jest tytułem jednej z piosenek. Rzeczywiście, debiutancka płyta i „Adieu” – wygląda dość prowokacyjnie. Ale nie ma w tym żadnego przesłania. Powód jest dość prozaiczny: po prostu tytuł krótki i łatwy do zapamiętania. Na płycie jest 15 moich piosenek, stanowiących dość eklektyczną mieszankę.

- Pisanie piosenek to tylko jedna z Pana pasji. Drugą jest etnomuzykologia sakralna. Co to właściwie jest ?
- Lat temu 20 zająłem się zawodowo etnomuzykologią sakralną, czyli tym wszystkim, co w tradycyjnej muzyce polskiej wiąże się z przekazem ustnym, który, tak się składa, zachował się na wsi w sytuacjach okołoreligijnych. Są to pieśni zachowane w tradycji ustnej, bardzo piękne, posługujące się starym sposobem emisji głosu i harmonii. Najkrócej rzecz ujmując, te pieśni układano, śpiewano z użyciem ćwierćtonów, czyli dźwięków umiejscowionych między białymi a czarnymi klawiszami. Tego nie sposób zagrać na klawiaturze.

Żeby mówić o muzyce tradycyjnej, muzyce żywej, muszą być spełnione dwa warunki: muzyka ta musi być przekazywana w tradycji ustnej i musi być wykonywana przez spontanicznie zebrane składy śpiewacze. Wystarczy, że brakuje któregoś z tych elementów – to już nie jest żywa muzyka. Najczęściej szwankuje przekaz ustny, ale – niestety - często brakuje obydwu elementów. Składy śpiewacze, które uprawiają muzykę ludową, zwykle są prowokowane przez domy kultury albo inne formuły administracyjno-organizacyjne, które posługują się pewnymi wyobrażeniami o tej muzyce. Tak więc poszukiwanie tej prawdziwej, autentycznej i żywej muzyki nie jest łatwe, ale fascynujące.

- Gdzie Pan poszukuje tej muzyki?
- Jeżdżę w rodzinne strony moich dziadków, czyli w Łomżyńskie. Ta najdalej na północny-wschód wysunięta część Mazowsza oraz południowo-zachodnia część Podlasia to niezwykle interesujący region muzyczny. Żyje tam obok siebie pięć plemion: szlachta łomżyńska, Kurpie Zieloni, Kurpie Biali, Podlasiacy, a także potomkowie Jadźwingów. Ja koncentruję się na muzyce nabożnej szlachty łomżyńskiej.

- Czyli na tym, co śpiewa się w tym regionie podczas Mszy?
- Nie, muzyka śpiewana podczas Mszy upadła wraz z reformą soborową. Tradycyjne pieśni nabożne przekazywane w tradycji ustnej funkcjonują obecnie zaledwie w dwóch okolicznościach: podczas Triduum Paschalnego, w nocy z Wielkiej Soboty na Niedzielę Zmartwychwstania oraz przez dwie noce poprzedzające pochówek. To też, niestety, zamiera.
Z drugiej strony tradycja w pewnym sensie się odnawia. Jestem, między innymi, śpiewakiem pogrzebowym zawodowo czynnym. Odkąd rozniosła się wieść, że jest w Warszawie facet, który umie odśpiewać pogrzeb – te dwie noce plus pochówek, mam kilka zleceń w miesiącu. Trzeba tu wziąć pod uwagę fakt, że zamawiają to rodziny inteligenckie, które tęsknią za prawdą pierwowzoru. Więc jest to rzeczywistość w jakiś sposób wykreowana.

W każdym razie etnomuzykologia sakralna to dyscyplina fascynująca, choć, z żalem to stwierdzam, właściwie leżąca odłogiem. Chodzi o to, że naturalna sztafeta pokoleń, która do tej pory zasilała te spontaniczne składy śpiewacze została zerwana. Można powiedzieć, że jestem w swoich poszukiwaniach w moim pokoleniu ostatnim Mohikaninem.

- Może na wydziale muzykologii ktoś prowadzi podobne badania?
- Oczywiście, powstają elaboraty o tej muzyce. Problem polega na tym, że to jest teoretyzowanie. Magistranci i doktoranci katedr muzykologicznych konserwatorium moskiewskiego, petersburskiego czy kijowskiego po prostu śpiewają. U nas muzykolodzy raczej teoretyzują niż uprawiają szlachetne rzemiosło muzyki tradycyjnej, którą powinno się traktować z należnym jej szacunkiem.

- Kolejną formą Pana twórczości jest muzyka do filmów. Jakie to filmy?
- Napisałem muzykę do sześciu filmów, m.in. do „Sprawy Traugutta” w reżyserii Mariusza Kobzdeja, oraz do „Bibi Tereska” i „Anatol lubi podróże” w reżyserii Dariusza Gajewskiego. Wszystko to są filmy dokumentalne, fabuła jeszcze przede mną.


- Jest Pan artystą wszechstronnym. Czy w najbliższym czasie będziemy mieli okazję zapoznać się z pańską  różnorodną twórczością?
- Przykłady tarchomińskiego folkloru, jak również piosenki z najnowszej płyty „Adieu” zagramy podczas koncertu, jaki odbędzie się w Białołęckim Ośrodku Kultury 17 listopada, o godzinie 19.

Przy okazji chciałbym zaapelować: jeśli ktoś ma wiedzę o przeszłości Tarchomina, o tym, jak wyglądały tutaj obyczaje muzyczne, weselne i pogrzebowe – proszę o kontakt: www.facebook.com/AdamStrug.

rozmawiała Joanna Kiwilszo