Prosto z mostu

Obywatele zmieleni na makulaturę - część III

Jak fasadowo działa polska demokracja, pokazało niedawne głosowanie nad wotum zaufania, o które wystąpił premier Tusk do Sejmu. Składając wniosek, premier był absolutnie pewien wyniku - koalicja PO-PSL ma stabilną większość głosów. Ostatnie przejawy niesubordynacji w klubie PO, przy okazji ustawy antyaborcyjnej, zostały stłumione tak stanowczo, że posłowie publikowali swoje samokrytyki. Tymczasem wokół głosowania, mającego rzekomo udowodnić „społeczny mandat” Donalda Tuska do rządzenia, propagandziści PO rozkręcili emocje, którym uległy nawet media niezależne od rządu. „Owacje na stojąco dla premiera, gdy wygrał głosowanie nad wotum zaufania. Platforma odetchnęła z ulgą. Ale widać, że bitwa została wygrana z trudem” - relacjonowała z emfazą „Rzeczpospolita”. Niestety, wynik tej bitwy był znany z góry - zawdzięczamy to ordynacji proporcjonalnej, która uzależnia posłów rządzącej partii od premiera. Szkoda tylko, że kreowaniu fikcji sprzyjają dziennikarze.

Warto przy okazji zwrócić uwagę na błąd, który popełniają WSZYSCY żurnaliści: jeżeli PO i PSL mają w Sejmie razem 234 posłów, to koalicja nie ma przewagi 4 głosów nad opozycją, lecz 8 - tyle wynosi różnica pomiędzy 234 a 226. Niestety, brak matury z matematyki procentuje...

Sytuacji nie uzdrowią rozwiązania pośrednie, wzorowane na niemieckiej ordynacji mieszanej. Nic nie zmieni nawet wprowadzenie jednomandatowych okręgów wyborczych na wzór Wielkiej Brytanii, w której partie wystawiają kandydatów, często nie powiązanych z terenem, z którego ubiegają się o głosy (Margaret Thatcher kilkakrotnie zmieniała okręg wyborczy, zanim zdobyła mandat). W warunkach polskich system brytyjski nie wprowadziłby do Sejmu większej liczby Stokłosów, lecz anonimowych działaczy partyjnych, legitymującym się w kampanii wyborczej zdjęciami z liderem PO albo PiS. Kandydaci pozostałych partii byliby bez szans. Mechanizm zgłaszania kandydatów w takim systemie uzależnia parlamentarzystów od kierownictwa partii w nie mniejszym stopniu niż obecnie. Potrzebna jest radykalna zmiana. Taka, by znacząca liczba obywateli mogła stwierdzić: do tej pory nie głosowałem, gdyż nie miałem wpływu na to, kto będzie mnie reprezentował w Sejmie, ale teraz chyba warto spróbować.

Zmiana systemu musi spełnić dwa warunki. Po pierwsze, związek pomiędzy oddanym głosem a szansą na mandat konkretnej osoby musi być prosty, zrozumiały i transparentny. Po drugie, rejestracja kandydatów musi być niezależna od kierownictw partii.

Kierownictwa partii na taką zmianę łatwo nie wyrażą zgody. Czy jest to w ogóle możliwe - napiszę w czwartym, ostatnim felietonie z niniejszego cyklu.

Maciej Białecki
Wspólnota Samorządowa
maciej@bialecki.net.pl
www.bialecki.net.pl