Noga w łapę
Sezon lęgowy ptaków praktycznie mamy za sobą, choć formalnie trwa do 16 października. Wyjątkowo wcześnie w tym roku odleciały do Afryki warszawskie jerzyki. Opuściły siedliska już na początku sierpnia, choć zwykle dzieje się to dopiero w połowie tego miesiąca. Niektórzy mówią, że zapowiada to szybkie nadejście ciężkiej zimy. Opustoszały też lokale wróbli, na naszych podwórkach zrobiło się znacznie ciszej.
Mogę trochę odetchnąć – przez kilka kolejnych miesięcy, do marca, najprawdopodobniej nie będę musiała gnać na ratunek ptakom zamurowywanym w ocieplanym czy tylko remontowanym budynku. Nie oznacza to jednak zupełnych wakacji. Teraz trzeba się skupić na dopilnowaniu, by w kończonych budynkach pozostawiono ptakom ich tradycyjne miejsca gniazdowania, a tam, gdzie to niemożliwe, zrekompensowano ich zniszczenie. Czasem trzeba stoczyć o to ciężką i długą walkę z inwestorem, ale muszę przyznać, że zdarzają się też przypadki chętnej i pełnej zrozumienia współpracy.
W tym roku swoje ptasie interwencje prowadziłam pod skrzydłami Urzędu Miasta, który w ramach tzw. małych grantów czyli dotacji dla organizacji pozarządowych sfinansował i nasz projekt „Chrońmy skrzydlatych przyjaciół”. Cieszę się i dziękuję urzędnikom z Biura Ochrony Środowiska, że ratowanie ptaków gniazdujących w budynkach uznali za ważne i warte wsparcia. A że tak jest, wystarczy informacja, że np. w śródmieściu Warszawy w budynkach gniazduje ok. 17 gatunków, a ich liczebność to ok. 80% wszystkich ptaków lęgowych na tym obszarze. Przypominam, że wszystkie te ptaki są otoczone ścisłą ochroną prawną. Jak to u nas jednak powszechne, przepisy sobie, a życie sobie. Często się zdarza, że inwestor zamawia opinię ornitologiczną przed remontem jedynie z tą myślą, żeby mieć „podkładkę”, czyli papier, że jest w porządku. Nie ma natomiast zamiaru stosować się do zaleceń zawartych w opinii. Bywa, że nawet jej nie czyta. Zwykle wtedy administratorzy są zdziwieni, że ktoś się ich „czepia”. Wciąż dużo jest sytuacji świadomego łamania prawa, kiedy inwestor wie o potrzebie wykonania opinii ornitologicznej, a mimo to jej nie zamawia, licząc na to, że mu się „uda”. Były też wypadki nie zawinione przez inwestora – niestety, w części dzielnic Warszawy nie są wymagane opinie ornitologiczne. Administratorzy mogą nie wiedzieć, że w budynku przeznaczonym do remontu gniazdują ptaki (często nie wiedzą tego nawet jego mieszkańcy) i dramat gotowy. Podobny efekt jest w sytuacjach, gdy charakter prac lub budynku nie wymagają decyzji, wystarczy jedynie złożenie przez inwestora wniosku do urzędu.
Wszystko to sprawia, że w większości ochrona prawna ptaków pozostaje fikcją. Jeden patrol interwencyjny działający w stolicy, gdzie w sezonie odbywa się, jak myślę, kilkaset remontów, nie jest w stanie zmienić tego smutnego obrazu. Gasimy pojedyncze ogniska pożaru zamiast mu zapobiec. Dlatego doceniając przyznanie grantu na ptasi patrol interwencyjny apeluję do władz Warszawy o jak najszybsze gruntowne rozwiązanie problemu. Przepisy powinny być ujednolicone i tak sprecyzowane, by ochrona ptaków gniazdujących w budynkach była rzeczą oczywistą. Może np. w każdym wniosku o pozwolenie na prace inwestor powinien zobowiązać się do zapewnienia bezpieczeństwa gniazdującym ptakom, a po ich zakończeniu budynek powinien być odbierany nie tylko przez inspektora budowlanego ale też przez ornitologa?
Na koniec pragnę wyrazić wdzięczność i uznanie wszystkim osobom, które zgłaszały się z informacjami na temat prac budowlanych, zagrażających ptakom i ich siedliskom. Wydaje się, że coraz więcej ludzi zna problem i interesuje się losem skrzydlatych sąsiadów. Być może przyniosły rezultat działania edukacyjne, w tym i teksty w Nowej Gazecie Praskiej. Zachęcam Państwa do obserwacji i rozpoznawania ptasich sytuacji w swoim najbliższym i dalszym sąsiedztwie oraz reagowania, gdy ptakom grozi niebezpieczeństwo. Od Was wszystkich zależy, czy uda nam się powstrzymać zniszczenie gatunków ptaków związanych z budynkami. Pamiętajcie, że gdy zniszczymy ich wszystkie siedliska w naszych domach, zginą z naszych ulic i podwórek. Wiosny i lata w mieście staną się dużo smutniejsze. I do tego zjedzą nas komary... Czy dopuścimy do tego, że wróbel, jerzyk i kawka będą w naszym mieście rzadkością, jak to się już stało w wielu miejscach Europy Zachodniej?
Renata Markowska
Fundacja „Noga w Łapę”