Historia praskich rodów
Z zewnątrz narożna kamienica przy Targowej 84 wygląda dość skromnie, niczym specjalnym nie wyróżniając się od innych, nietkniętych przez wojnę praskich domów. Dopiero kiedy od strony podwórka, przez przejazd bramny, wejdziemy do środka, zobaczymy bogate dekoracje, przywodzące na myśl formy baroku śląskiego. Bo też właściciel i projektant budynku, Adolf Dybicz, pochodził ze Śląska. Drzwi prowadzące z bramy na klatkę schodową zdobi więc neobarokowy portal z marmurowymi kolumnami i rzeźbionymi postaciami. Na klatce schodowej zachowały się ciekawe polichromie, gipsowe sztukaterie, freski i marmurowe okładziny.
Być może, to żona wspomnianego Adolfa Dybicza ściągnęła do kamienicy kuzynkę wraz z rodziną, Marię i Juliana Sołtysińskich z córkami Czesławą i Zofią. Na fotografii wykonanej ok. 1910 r. widać, że Dybiczowie i Sołtysińscy świetnie się czują w swoim towarzystwie. Ale czy to rzeczywiście koligacje rodzinne były powodem osiedlenia się w 1917 roku pradziadków Jacka Natorffa w domu przy Targowej 84, już się nie dowiemy. Podobnie, jak i tego, który z Sołtysińskich, Julian, a może jego ojciec, brał udział w wojnie rosyjsko-japońskiej 1904-1905 r. W piwnicy zachował się żołnierski kuferek z wewnętrznymi wyklejkami, przedstawiającymi gen. Aleksego Kuropatkina, głównodowodzącego rosyjskimi siłami morskimi i lądowymi na Dalekim Wschodzie oraz dowódców armii japońskiej.
Pradziad Julian Sołtysiński miał w chwili zamieszkania na Targowej 46 lat (ur. 1871 r.) a jego żona Maria - 43 (ur. 1874). Ich córka Zofia, jako rówieśnica XX wieku, była 17-letnią panienką. W 1920 roku pracowała w Sztabie Generalnym Wojska Polskiego na stanowisku biuralistki. Niedługo potem wyszła za mąż za starszego o pięć lat inżyniera, Jana Natorffa. Wszyscy Natorffowie mieli związek z techniką, a ściślej ze stalą i żelazem. Każdy z nich był inżynierem innej specjalności: Jan był mechanikiem, a jego stryj Mieczysław (1877-1970) - budowniczym mostów, który kierował montażem przęseł przepraw mostowych na wielkich rzekach rosyjskich. Wiąże się z tym ciekawa, przekazywana w rodzinie historia.
Mieczysław Natorff, jako piętnastoletni chłopiec pojechał do starszego brata mieszkającego w Moskwie. Tam ukończył szkołę techniczną i rozpoczął pracę w zakładach metalurgicznych. W Moskwie ożenił się z córką fabrykanta produkującego konstrukcje stalowe. Później założył firmę mostową i kierował montażem przęseł mostowych m.in. na Wołdze pod Jarosławiem, Kazaniem i Symbirskiem. Po pierwszej wojnie powrócił do kraju i w dalszym ciągu prowadził firmę budującą konstrukcje stalowe.
Nie bez znaczenia dla technicznych osiągnięć Natorffów był fakt, że rodzina pochodziła z Mińska Mazowieckiego, gdzie od 1877 r. istniał, posiadający własną szkołę fabryczną, zakład produkcyjny warszawskiej firmy specjalizującej się w wytwarzaniu elementów mostowych, "Towarzystwo Przemysłu Metalowego Konstanty Rudzki i Spółka".
Bratanek Mieczysława, Jan Natorff (ur. 1895) był inżynierem mechanikiem. Z przedwojennych książek telefonicznych wiadomo, że zatrudniony był na stanowisku kierownika autobusów powiatowych. Pasjonował się też chemią. Już po wojnie pracował początkowo w spółdzielni "Hydrochemia", a później w Centrali Wytwórczo-Usługowej "Libella". Miał na swoim koncie szereg patentów m.in. na płyn hamulcowy, pasty do podłóg i środek do usuwania rdzy.
Zofia i Jan Natorffowie mieli jednego syna Janusza, który urodził się w 1921 roku. Niestety, wkrótce potem ich drogi się rozeszły. W 1929 r. Zofia, zmieniwszy wyznanie, wyszła powtórnie za mąż za ewangelika Apoloniusza Herbsta. W czasie okupacji i po wojnie prowadziła na Targowej niewielki sklepik ze słodyczami, lodami i wodą sodową, aż do momentu, kiedy na początku lat 60. otwarto obok sklep firmowy zakładów "22 Lipca d. E. Wedel".
- Babcia nie wytrzymała konkurencji i musiała zmienić branżę - mówi Jacek Natorff. - Miejsce ciastek zajęła odzież, męskie koszule i krawaty.
Syn Zofii, Janusz, zdążył do wybuchu wojny skończyć szkołę średnią. Nie wiadomo, czy odziedziczył zdolności techniczne po ojcu i stryju, na przeszkodzie dalszej edukacji stanęła wojna. Nie miał natomiast kłopotu ze znalezieniem żony. Poznał sąsiadkę, Danutę Kozłowską, która mieszkała z rodzicami w tej samej kamienicy.
Jak to się stało, że Kozłowscy też mieszkali w tej samej kamienicy? Aby to wyjaśnić, znów musimy się cofnąć ponad 100 lat i zanurzyć się w historię XIX-wiecznej Pragi, bo przodkowie Jacka Natorffa ze strony mamy, od pokoleń związani są z Pragą.
"Łabusiewiczanki" i wioślarze.
Seniorami rodu byli Wiktoria i Franciszek Kozłowscy. Jak wieść rodzinna niesie, pradziadek Franciszek Kozłowski był właścicielem huty szkła. W ustnych przekazach wymieniana jest nazwa miejscowości Łukocz lub Grabniak. Natomiast wiadomość, że prababka Wiktoria mieszkała w kamienicy przy Targowej 84 poświadczona jest w informatorach mieszkańców Warszawy z 1926 i 1928 roku. Kozłowscy mieli sześcioro dzieci: dwóch synów, Zenona i Czesława oraz cztery córki, bliźniaczki Aleksandrę i Jadwigę, Marię oraz Henrykę.
Pokolenie młodych Kozłowskich wchodziło w życie w początkowych latach XX wieku. Podobnie jak pokolenie młodych Grochowskich, z których wywodzili się drudzy dziadkowie Jacka Natorffa. Ta gałąź rodziny wywodzi się od Wandy i Klemensa Grochowskich. Pradziadek Klemens był kolejarzem - ekspedytorem, a więc - inaczej mówiąc - zawiadowcą stacji. Ze względu na charakter swojej pracy, przenoszony był w coraz to inne miejsce. Tak więc każde z sześciorga dzieci, czterech synów i dwie córki, urodziło się w innej miejscowości: Kazimierz w Mrozach, Eugeniusz w Mińsku Mazowieckim, Witold w Kuzawce, Wanda Sylwestra i, być może, Lucjan w Chotyłowie, a najmłodsza z rodzeństwa, Kazimiera urodziła się w 1898 r. już Warszawie na Brzeskiej 19, ponieważ ostatnim miejscem pracy ekspedytora Klemensa Grochowskiego był dworzec Brzeski, zwany później Terespolskim.
Całe to towarzystwo młodych Kozłowskich i Grochowskich dobrze się znało. Panny znały się ze znamienitej pensji Zofii Łabusiewicz, a panowie - z Warszawskiego Towarzystwa Wioślarskiego. Pensja Zofii Łabusiewicz mieściła się początkowo na Targowej, później na Szerokiej i wreszcie na Kępnej 17. Najstarsze zdjęcie przedstawiające "łabusiewiczanki" pochodzi z 1908 roku. Jest to równocześnie data ukończenia pensji przez starszą z sióstr Grochowskich, Wandę Sylwestrę (ur. w 1893 r).
Uzyskawszy dyplom pensji pani Łabusiewicz, Wanda Sylwestra Grochowska ukończyła w 1912 r. Kursa Buchalteryjne H. Chankowskiego i pracowała początkowo w sklepie Emilii Heurich przy Marszałkowskiej 119, który, jak głosi przechowywane przez Jacka Natorffa zaświadczenie, "opuściła wychodząc za mąż" w 1914 roku, a następnie w Domu Towarowym Braci Jabłkowskich.
Przyszły mąż Wandy Sylwestry, brat koleżanek z pensji, Zenon Kozłowski (rocznik 1889) ukończył w 1908 roku 7-klasową Szkołę Handlową A. Jeżewskiego, a następnie Kursy Handlowe S. Woyzbuna, które, według świadectwa wydanego w czterech językach w 1909 roku, obejmowały program w zakresie "buchalteryi, arytmetyki handlowej, nauki o handlu, wiadomości z prawa cywilnego i handlowego, ekonomii politycznej, korespondencji handlowej rosyjskiej i polskiej i kaligrafii". Z tak świetnymi kwalifikacjami znalazł pracę w biurach Singera, a od początku 1923 roku objął posadę przedstawiciela handlowego Akcyjnego Towarzystwa Mirkowskiej Fabryki Papieru.
Dziadkowie Jacka Natorffa, Wanda i Zenon Kozłowscy pobrali się tuż przed wybuchem I wojny światowej, w czerwcu 1914 roku. W rodzinnych dokumentach przewijają się ich praskie adresy: Wileńska 7, Wileńska 19, mieszkali też na Szczyglej 11, aż w 1928 roku sprowadzili się na Targową 84. Ich jedyna córka Danuta miała wtedy 8 lat. Pewnie niedługo potem poznała syna sąsiadów, swego przyszłego męża, Janusza Natorffa.
Tragiczne losy pokolenia Kolumbów
Danuta i Janusz Natorffowie należeli do tragicznie naznaczonego przez historię pokolenia Kolumbów. Początkowo nic nie wskazywało, że los nie będzie dla nich łaskawy. Danuta ukończyła w 1938 roku tę samą szkołę, co jej mama i ciotki, to jest Gimnazjum Zofii Łabusiewicz, które po tragicznej śmierci założycielki w wypadku tramwajowym prowadziły jej siostry. Jacek Natorff przechowuje dzienniczek swojej mamy z wpisaną tam ciekawą uwagą, informującą o zmniejszonym stopniu ze sprawowania z tego powodu, że uczennica podczas nabożeństwa nie stała ze szkołą, lecz osobno.
Janusz Natorff też zdążył skończyć przed samym wybuchem wojny szkołę średnią. W czasie okupacji, zgodnie z nakazem władz niemieckich, oboje uczęszczali do szkół zawodowych. Zachowały się legitymacje szkolne ze skrupulatną kontrolą obecności z lat 1941/42. Danuta pracowała też jako wolontariuszka w punkcie Polskiego Czerwonego Krzyża, który mieścił się na ulicy Małej 2. Zajmowała się zbiórką żywności dla rodzin poległych we wrześniu 1939 roku. W specjalnym zeszycie, wraz ze swoją cioteczną siostrą, Jadwigą Raszewską, zapisywała skromne dary i darczyńców.
Danuta i Janusz pobrali się w 1942 roku. Niedługo potem, w marcu 1944 roku Janusz Natorff został aresztowany i uwięziony na Pawiaku. Jacek Natorff przechowuje gryps ojca do mamy. Tuż przed wybuchem Powstania, w lipcu, Janusz został wywieziony do Gross-Rosen, gdzie pracował przy układaniu torów kolejowych, a stamtąd do Mauthausen. Tam, w maju 1945 roku wyzwolili go Amerykanie. Wrócił do Polski we wrześniu. Te kilka miesięcy zwłoki pomiędzy wyzwoleniem a powrotem do kraju, dramatycznie zaważyło na jego późniejszym życiu.
Zatrudnił się jako urzędnik w administracji wojskowej, w instytucji zajmującej się sportem, Głównym Urzędzie Kultury Fizycznej, przemianowanym po odłączeniu się od wojska w 1951 roku na Główny Komitet Kultury Fizycznej. Następnie pracował w Polskim Związku Pływackim.
- Dalsze jego losy są dla mnie wielką zagadką - mówi Jacek Natorff. - Nigdy nie chciał o tym mówić, matka zresztą też. Został aresztowany w 1950 roku.
Janusz Natorff odsiedział na Rakowieckiej w Braniewie i we Wronkach sześć lat. Wyszedł na mocy amnestii w 1956 roku jako ciężko chory człowiek. Po wyjściu z więzienia żył krótko. Zmarł w 1972 roku na gruźlicę. Jeszcze w trakcie pobytu w więzieniu rozpadło się jego małżeństwo. Danuta Natorff odtąd sama wychowywała syna Jacka, urodzonego w 1947 i dwa lata młodszą córkę Ewę.
W tym czasie, gdy ojciec siedział w więzieniu, na rodzinę spadły jeszcze inne nieszczęścia. Babcia Zofia, ta która prowadziła sklep, próbowała ratować syna. Wystarała się o adwokata, co oczywiście było nie na rękę władzom komunistycznym. Nałożono na jej sklep domiar, czyli specjalny podatek, który teoretycznie naliczano w momencie wykrycia nieprawidłowo prowadzonej księgowości firmy, w praktyce jednak był on narzędziem do niszczenia tzw. prywatnej inicjatywy. To narzędzie w przypadku Zofii Natorff okazało się skuteczne. Pierwszy domiar zapłaciła. Jednak drugiego nie było już z czego spłacić, choć sprzedała wszystko, co możliwe. Musiała zlikwidować sklep, rozeszła się z drugim mężem. Janusz Natorff po wyjściu z więzienia powtórnie się ożenił i właściwie nie utrzymywał kontaktów z dziećmi.
Siła praskich korzeni
Tragiczne losy ojca odbiły się na życiu syna. Jacek Natorff nie chciał się pogodzić z tym, co się działo w rodzinie. Matka, nie mogąc sobie z nim dać rady, oddała go na wychowanie do ciotki Kazimiery, siostry babci Wandy Kozłowskiej. W ciągu trzech lat spędzonych w willi wujostwa na Mokotowie Jacek zmienił kilka szkół i zupełnie nie poddawał się rygorom pedagogicznym ciotki. Po trzech latach daremnych wysiłków ciotka poddała się: spakowała go i odesłała do matki, na Targową.
- Odetchnąłem pełną piersią - wspomina Jacek Natorff. - nareszcie byłem w domu.
Trafił do dobrej szkoły, mieszczącej się przy ul. Kłopotowskiego Szkoły Podstawowej nr 50, do klasy świetnego wychowawcy, Aleksandra Solińskiego. Soliński, będąc jednocześnie instruktorem harcerskim, wciągnął Jacka do drużyny i zrobił przybocznym. To go uratowało. Jeszcze dzisiaj wspomina, że dzięki Solińskiemu nie tylko on, ale wielu podobnych do niego chłopaków "wyszło na ludzi".
Jako nieodrodny potomek inżynierskiej rodziny Natorffów, interesował się mechaniką i samochodami. Chciał uczyć się w Technikum Mechanicznym przy Targowej 86. Niestety nie dostał się. Wcześnie zaczął pracować, mając 16 lat. Jednocześnie uczęszczał do szkoły przy Zakładach Energetycznych Warszawa-Miasto, a następnie do Technikum Energetycznego. W ten sposób został elektrykiem. Jednak dalsze koleje życia pozwoliły mu rozwinąć również swoją pasję samochodową.
W czasie służby wojskowej zetknął się z motoryzacją i elektrotechniką samochodową. Wyszedł z wojska z zawodowym prawem jazdy i nowym zawodem. 30 lat przepracował jako cywilny instruktor w Ośrodku Szkolenia Samochodowego przy Transportowej Jednostce Wojskowej na Czerniakowskiej. Jeszcze przed wojskiem poznał dziewczynę pochodzącą, o dziwo, nie z Pragi, lecz z Ochoty. Z Bożenną z domu Stankiewicz są szczęśliwym małżeństwem od 1970 roku, mają dwie córki Monikę i Annę.
Mimo ciężkich czasów i ogromnych przeciwności losu rodzina Natorffów ocalała. Elementem scalającym rodzinę zawsze był i jest nadal dom - kamienica przy Targowej 84. Mieszkały w niej cztery pokolenia, pradziadkowie i dziadkowie, zarówno ze strony ojca, jak i mamy Jacka Natorffa. W okresie międzywojennym Natorffowie i ich krewni wynajmowali od właściciela sześć mieszkań, z czego do dzisiaj cztery wciąż należą do rodziny. Dzięki temu, jak również dzięki historycznej pasji Jacka Natorffa, który konsekwentnie zbiera dokumenty i rodzinne pamiątki, można prześledzić pogmatwane czasami ludzkie losy.
Zasłużona w zachowaniu ciągłości historycznej kamienica przy Targowej 84 sama pilnie potrzebuje pomocy. Natychmiastowego remontu wymaga elewacja, brama, klatki schodowe, centralne ogrzewanie oraz instalacje elektryczne. Mieszkańcy wzięli sprawę w swoje ręce, dużo już zostało zrobione, m.in. wyremontowano balkony, ale potrzeba jeszcze ogromnych nakładów, aby przywrócić domowi - świadkowi historii - jego dawną świetność.
Joanna Kiwilszo