Historia praskich rodów
Ogrody zawsze ludzi fascynowały. Były źródłem pożywienia i wrażeń estetycznych. Zachwycały swoim pięknem i dawały radość życia. Pozwalały człowiekowi żyć w bliskim kontakcie z naturą. Szczególnie cenne ogrody są dla mieszkańców wielkich miast, gdyż umożliwiają im obcowanie z przyrodą. Jest w Białołęce rodzina, która od blisko 150 lat zajmuje się rolnictwem i ogrodnictwem, zaopatruje Warszawę w warzywa i kwiaty. To rodzina Majlertów z Marcelina.
Początki rodu sięgają drugiej połowy XVIII wieku, kiedy to z Poczdamu przybył do Polski wraz z bratem Fryderykiem, majster rymarski Karol Ludwik Meylert (1775 - 1844). Jego syn, Jan Wilhelm Fryderyk, ur. w 1810r. był współwłaścicielem Fabryki Wyrobów Platerowanych Norblina w Warszawie. Zasłużył się on opracowaniem metody galwanicznego pokrywania srebrem wyrobów metalowych, zamiast dotychczas stosowanego nawalcowywania folii srebrnej. Żonaty z Amelią Bertą Julianną Strohmeyer (1828 - 1916) miał pięcioro dzieci: Amelię, Wilhelma, Henryka, Marię i Ludwika. Drugi syn Karola Ludwika a brat Jana Wilhelma, Henryk Meylert (1819 - 1888) był zamożnym kupcem, właścicielem składów sukna przy ul. Senatorskiej oraz majątku Cisie w okolicach Garwolina. Nie miał własnych dzieci, postanowił, więc zostawić Cisie najstarszemu bratankowi, - Wilhelmowi, ur. 1853r. Bratanek ukończył studia w Akademii Rolniczej w Prószkowie na Śląsku, odbył praktykę rolniczą w Poznańskiem a później zarządzał majątkiem Honnenberga w Wawrzyszewie pod Warszawą. Wydawał się więc idealnym spadkobiercą majątku ziemskiego. Niestety według stryja - konserwatysty miał ponoć zbyt nowatorskie poglądy na gospodarowanie. A ponieważ obaj byli po majlertowsku uparci, spór skończył się zmianą zapisu w testamencie, w wyniku czego majątek Cisie przeszedł częściowo w posiadanie pracowników firmy, a częściowo został przekazany na cele dobroczynne.
I może dobrze się stało, bo gdyby nie ten upór nie byłoby Majlertów w Marcelinie. Wilhelm Karol Meylert (na zdjęciu) ujął się bowiem honorem i w 1878 roku nabył za 28 tys. rubli pożyczonych od rodziny, zaniedbany, liczący 8 włók, a więc ok. 130 ha, folwark w Marcelinie. Jak podaje „Gazeta Rolnicza” z 1927r., wspominająca po latach początki Marcelina, gospodarstwo było w opłakanym stanie: budynki gospodarcze wymagały gruntownego remontu, w oborze stało parę krów i kilka wychudłych szkap. Jednak Wilhelm Karol Meylert okazał się dobrym gospodarzem. W ciągu kilku lat intensywnej pracy, dzięki polepszaniu warunków glebowych i przeprowadzeniu melioracji podmokłych terenów, przekształcił Marcelin we wzorcowe gospodarstwo rolne, które zaczęło przynosić zyski.
Dobra passa nie trwała jednak długo. W latach 80 - tych XIX w. zaczęło napływać do naszego kraju tanie zboże z Rosji i Ameryki, co zrujnowało wiele polskich gospodarstw. Wilhelm Meylert zmuszony był przerzucić się na hodowlę zwierzęcą. Wkrótce miał 100 sztuk bydła. Wraz z żoną Zofią z Liedtków zorganizował dostarczanie mleka w kapslowanych butelkach do warszawskich sklepów i domów prywatnych. Hodowla mu jednak nie wystarczała.
W latach 1902 - 1905 Wilhelm Meylert założył na powierzchni 8 morgów plantację szparagów. Był to strzał w dziesiątkę. Wkrótce marcelińska plantacja stała się największą plantacją szparagów w rejonie podstołecznym.
W roku 1912 Wilhelm Meylert oddał Marcelin w ręce synów, Witolda i Zdzisława, a sam osiadł w stolicy i zajął się pracą dydaktyczną i społeczną. Wspólnie z ministrem rolnictwa Stanisławem Janickim prowadził biuro melioracji rolnych. Wykładał też w Szkole Rontalera organizację i administrację gospodarstw wiejskich. Był jednym z twórców Komisji Handlowej Centralnego Towarzystwa Rolniczego. Pracował w Radzie Fundacji Warszawskiego Towarzystwa Dobroczynności i w Komisji Rejestracji Strat Wojennych, działającej po I wojnie światowej. Zajmował się też działalnością publicystyczną. Sama tylko "Gazeta Rolnicza" zamieściła ok. 200 jego artykułów. Za zasługi dla rozwoju polskiego rolnictwa odznaczony został Krzyżem Oficerskim Polonia Restituta. Zmarł w 1931r. i pochowany został na cmentarzu ewangelicko - augsburskim w Warszawie.
Starszy z jego synów, używający już spolszczonej formy nazwiska Witold Majlert (1882 - 1968) studiował na politechnice Warszawskiej. Po zamknięciu uczelni na skutek buntu studentów w 1905r. wyjechał do Wiednia, gdzie ukończył Hohschule für Bodenkultur (Wyższą Szkołę Kultury Rolnej). Po studiach gospodarował w Marcelinie aż do przejęcia przez państwo części terenu pod budowę zakładów FAELBET. Po tym wydarzeniu pracował jako adiunkt w Głównym Urzędzie Miar.
Na okrojonych terenach Marcelina gospodarował syn Witolda, Witold Henryk Majlert (ur. w 1913r.), absolwent SGGW i doktor nauk rolniczych, adiunkt w instytutach naukowo badawczych resortu rolnictwa. W 1939r. dostał się do niewoli niemieckiej w Prusach Wschodnich. Zwolniony na skutek choroby, wrócił do Marcelina. W 1942 r. ożenił się z Haliną z domu Kopeć. W 1944 zostali wysiedleni do Bukowa pod Jabłonną, a dwór marceliński oraz budynki gospodarcze wraz z inwentarzem zostały spalone. Po wielu latach, ukochany dwór w Marcelinie Witold Henryk Majlert opisał w wierszowanych wspomnieniach pt. Dom mojego dzieciństwa.":
„Dom mojego dzieciństwa dawno nie istnieje
Ale pamiętać o nim nigdy nie przestanę
Tragiczne były wojny i losy koleje
Bo dom spłonął, a bomby rozwaliły ściany”
Do ostatniej wojny, w majątku Marcelin, obok Witolda Majlerta współgospodarzył młodszy syn Wilhelma Karola, Zdzisław Teodor (1885 1944). Przypadła mu część folwarku zwana „Tadzinkiem”. Jako absolwent wydziału ogrodnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie założył wzorowy sad i plantacje ogrodnicze. Jego zasługą była melioracja majątku. Nadmiar wód przepompowywał do rowu, odprowadzając je do Wisły. Zdzisław Majlert specjalizował się w uprawie szparagów, rabarbaru, pomidorów i owoców. Praca w gospodarstwie, w którym zatrudniano nawet do 200 osób stała na bardzo wysokim poziomie organizacyjnym. Codziennie rano odbywały się odprawy, na których każdy otrzymywał konkretne zadania do wykonania. O świetnym funkcjonowaniu gospodarstwa świadczy fakt, że w „Tadzinku” odbywali praktyki studenci uczelni ogrodniczych i rolniczych Warszawy, Lublina, Wilna, Poznania i Krakowa.
Podczas II wojny światowej w majątku Zdzisława Majlerta wielu ludzi znalazło dach nad głową i pracę. Niestety front przechodzący przez te tereny w 1944r. zniszczył całkowicie posiadłość, a jej właściciel został wysiedlony przez Niemców do Jabłonny. Po wyzwoleniu wrócił do "Tadzinka" i z pomocą jednego ocalałego konia usiłował ratować, to, co, zostało z gospodarstwa. W grudniu 1944r. znaleziono go zastrzelonego we własnej stodole. Został pochowany na cmentarzu w Tarchominie.
Wczesną wiosną 1945 r. na zrujnowane gospodarstwo wrócił starszy syn Zdzisława, Henryk Norbert Majlert (1919 - 1987). Zastał tu istne pobojowisko: ziemia zryta była okopami i bunkrami, zjeżdżona gąsienicami czołgów, wszędzie były miny i pociski. Ten tragiczny obraz tak opisywał w liście do żony i matki, wysłanym w marcu 1945 roku:
"Mamy w sadzie kilka wagonów min, amunicji najrozmaitszej i niewypałów, sporo grobów i resztki koni[-]Sadu owocującego pozostała 1/3, krzewów ?, rabarbaru 2/3 [...] Świerki wszystkie ustrzelone. Patrząc na Rysiny widać, że tam nikt żywy by nie wytrzymał."
Ogrom zniszczeń nie załamał Henryka Majlerta. Postanowił odbudować gospodarstwo. Przede wszystkim trzeba było oczyścić z min 15 ha pola, doprowadzić do względnego porządku dom mieszkalny, wyremontować budynki gospodarcze. Udało się tego dokonać dzięki systematycznej, pełnej samozaparcia pracy właściciela oraz jego rodziny. Wkrótce, obok dawnych zabudowań stanęła, długa na 10 metrów, szklarnia - mnożarka, przeznaczona do wysiewu wczesnych rozsad warzywnych.
Niestety, odbudowane z ogromnym trudem gospodarstwo Marcelin - Rysiny zostało przejęte przez państwo pod budowę zakładów FAELBET. Na nie objętym wywłaszczeniem terenie, położonym przy ul. Smugowej, w stosunkowo krótkim czasie udało się Henrykowi zbudować nowy dom mieszkalny. I znowu dzięki ciężkiej pracy, wraz z żoną Hanną z Maringe’ów, córką potomka żołnierza napoleońskiego, doprowadził ten pozostały po wywłaszczeniu obszar, liczący kilka hektarów do kwitnącego stanu. O Marcelinie, jako o wzorowym gospodarstwie ogrodniczym pisano w fachowej prasie, podkreślając korzystny wpływ, jaki wywierał na podniesienie ówczesnej kultury ogrodniczej.
Przykładem stosowania nowoczesnych metod było wprowadzenie sztucznego nawadniania. Po wybudowaniu Kanału Żerańskiego poziom wód gruntowych tak się obniżył, że uprawa niektórych gatunków warzyw stała się niemożliwa. Za sprawą Henryka Majlerta wybudowano system deszczowni, które nawadniały tereny Marcelina i sąsiednich gospodarstw. Henryk Majlert był też prekursorem zespołowych form gospodarowania. Wraz z dziećmi stworzył w Marcelinie rodzinny zespół wspólnego gospodarowania.
Kierownikiem zespołu został syn Zdzisław, ojciec zostawił sobie sprawy organizacyjne. W zespole pracowała również żona syna Elżbieta oraz córka, Małgorzata Bychowiec z mężem. Pracując razem osiągnęli świetne wyniki w produkcji warzyw. Henryk Majlert zajmował się również pracą społeczną, m.in. w zarządzie Oddziału Warszawskiego Stowarzyszenia Inżynierów i Techników Ogrodnictwa.
Obok zespołu Henryka Majlerta na Rysinach, w Marcelinie – „Tadzinku” gospodarował młodszy syn Zdzisława Teodora - Jan (1921 - 1985), absolwent Szkoły Ogrodniczej Wiśniewskiego przy ul. Pankiewicza w Warszawie i żołnierz Armii Krajowej. Dzięki wiedzy i fachowości osiągał wspaniałe wyniki, aż do czasu, gdy na jego część gospodarstwa spadły wszystkie „plagi”, związane z rozbudowującym się tu przemysłem i miastem. Liczne wywłaszczenia okroiły znacznie posiadłość, którą ponadto przecięto na dwie części, przebijając w 1972 roku ulicę Marywilską. Dewastacji terenu dokonał przekop pod wodociąg północny.
Niewielką resztówkę (ok. 9 ha) po ojcu przejął inż. Ludwik Majlert, absolwent SGGW, który wraz z żoną Jolantą specjalizuje się w uprawie warzyw i produkcji nasion warzyw. Obok nich w gospodarstwie pracuje siostra Ludwika, Magda, jej mąż Witold Zieliński oraz ich córka Agnieszka Smiejan. Każdy ma swój zakres obowiązków i samodzielności, ale działają wspólnie. U Ludwika Majlerta można kupić warzywa mało znane, takie jak sałata rzymska, endywia, rukola czy radicchio, rodzaj czerwonej cykorii sałatowej. Dużym powodzeniem cieszą się wyhodowane u niego młode cukinie, a swoistym hitem jest mało znana w Polsce dynia makaronowa, charakteryzująca się tym, że po ugotowaniu miękisz jej rozpada się na pasemka, podobne do makaronu. Jednak gospodarstwo rodzinne Ludwika Majlerta słynie, podobnie jak za czasów pradziadka, z uprawy szparagów. Smakosze z całej Warszawy i okolic przyjeżdżają tu po delikatne szparagi zielone lub białe.
W zimie, kiedy przychodzi czas zasłużonego odpoczynku od prac polowych, Ludwik Majlert rozwija swoje drugie, po ogrodnictwie hobby narciarstwo. Zajmuje się pracą trenerską. Córki Hania i Asia też trenują. Starsza córka Hania jest już instruktorem.
Tak jak gospodarstwo Ludwika Majlerta w Marcelinie - "Tadzinku" specjalizuje się w uprawie warzyw, tak, położone obok gospodarstwo w Marcelinie-Rysinach, specjalizuje się obecnie w uprawie kwiatów i ziół. Po śmierci w 1987 r. Henryka Majlerta, twórcy deszczowni i zespołowych form gospodarowania, gospodarstwo przejął jego syn Zdzisław Majlert. To również jest "interes" rodzinny. Oprócz Zdzisława Majlerta pracuje w nim, pochodząca z Zakopanego żona Elżbieta, z domu Glabisz, oraz dzieci, Anna i Andrzej, oboje absolwenci warszawskiej SGGW.
Gospodarstwo oferuje świeże warzywa, takie jak różne odmiany sałaty, cukrowa kukurydza czy kapusta. Tą produkcją, polową i szklarniową zajmują się mężczyźni, ojciec Zdzisław i syn Andrzej. Dominują tu jednak kwiaty, które wymagają kobiecej ręki. Tą częścią produkcji, obejmującą uprawę roślin balkonowych i rabatowych, zajmuje się Elżbieta Majlert z córką Anną. Już od kwietnia jest tu ogromny wybór roślin na tarasy, balkony i do ogrodów. Kiedy przekraczamy bramę gospodarstwa Rysiny, roztacza się przed nami cudowny, pachnący świat. W szklarniach zachwycają różne gatunki pelargonii, surfinii, petunii czy lwich paszczy. Nowością obecnego sezonu są mini warzywa do uprawy na oknie kuchennym, balkonie czy tarasie. Elżbieta i Anna Majlert propagują też ogródki warzywno-ziołowe na działkach, w których rozmaryn, szałwia czy bazylia świetnie komponują się z miniaturową papryką i pomidorami.
- Udzielamy indywidualnych porad - mówi Elżbieta Majlert - u nas towar nie jest bezimienny. Uczymy klientów uprawy, a największą przyjemność sprawia nam wiadomość, że rośliny u nas kupione, dobrze rosną.
Gospodarstwo Elżbiety i Zdzisława Majlertów stanowi oazę zieleni wśród wielkich domów. Oaza ta jest obecnie zagrożona, ponieważ leży na szlaku planowanej trasy NS. Już kiedyś była taka sytuacja. Na tym miejscu miało powstać osiedle Haliny Skibniewskiej, więc część ziemi wywłaszczono. Okazało się jednak, że tereny te nie nadają się pod wysokie budownictwo. W 1997 pojawiła się możliwość odzyskania gruntów. Teraz ziemie gospodarstwa przetnie trasa mostu północnego. Nie będą już możliwe uprawy polowe.
- Zdajemy sobie sprawę, że miasto nas wchłonie - mówi Elżbieta Majlert.- Szkoda, bo to cudowne miejsce dla mnie i okolicznych mieszkańców, którzy przyzwyczaili się do naszego trybu życia, zgodnego z naturą, do kolorowych pól astrów i malw.
Na razie Elżbieta Majlert ma wiele planów: chce wprowadzić uprawę tulipanów, wylansować różne rośliny, np. lobelię czy begonię "Dragon". Pomimo licznych obowiązków znajduje czas na pracę społeczną. Przed laty zakładała "Solidarnośc" Rolników Indywidualnych, jedną kadencję była radną dzielnicy Praga - Północ, a półtora roku radną Rady Warszawy.
Jako była zawodniczka i mistrzyni Polski w narciarstwie alpejskim zaraziła sportem dzieci. Córka Anna gra w tenisa w klubie sportowym "Sporteum" w Choszczówce.
W tym ciepłym domu szczególne miejsce mają zwierzęta. Para owczarków niemieckich to członkowie rodziny i przyjaciele. Może to za ich namową, 2 lata temu Anna Majlert założyła z przyjacielem darmową stronę internetową o zaginionych zwierzętach (www.zaginionepsy.waw.pl). Działa ona na zasadzie forum. Każdy może umieścić tam informację o zaginionym lub znalezionym zwierzęciu. Dzięki tej stronie wiele osób znalazło już swego przyjaciela.
Już raz nazwałam ten dom i miejsce - Marcelin - oazą. Kiedy patrzę na pole szparagów, czy kwitnące w szklarniach kwiaty tak niedaleko osiedla Tarchomin, nieodparcie wraca to skojarzenie. Oaza przyrody, piękna i ciepłych uczuć w wielkomiejskim krajobrazie. Takich miejsc w Warszawie jest coraz mniej. Mimo, że nie istnieje już marceliński dworek, pola i tradycja przetrwały. Dzięki niezwykłym ludziom, rodzinie, która od lat, mimo przeszkód, z uporem i pasją robi to, co kocha - uprawia ziemię i tworzy ogrody, z których, jak mówi poeta przecież przyszliśmy.
Joanna Kiwilszo