Historia praskich rodów

Rodzina Gierałtowskich

Cesarz Napoleon nie zapisał się w dziejach Pragi zbyt chwalebnie. W związku z budową w latach 1807 - 1811 ziemnych fortyfikacji, kazał rozebrać większą część praskiej zabudowy, w tym wszystkie świątynie, za wyjątkiem Kaplicy Loretańskiej przy Kościele Bernardynów. Przyczynił się jednak niewątpliwie do wzrostu ludności tej części Warszawy. Jego żołnierze nie pozostawali, bowiem obojętni na wdzięki Polek i niejednokrotnie decydowali się osiąść nad Wisłą. Taki był właśnie początek rodziny Gierałtowskich.

W roku 1807 wraz z Wielką Armią Napoleona przybył do Polski Jean Gierault. W czasie przygotowań do kampanii rosyjskiej poznał Lucynę Wąsowicz. Wracając z nieudanej wyprawy na Moskwę postanowił ożenić się z nią i osiedlić w Warszawie. Państwo Gierault mieli dwóch synów: Maurycego i Maksymiliana. Około roku 1830 Maksymilian wraz z ojcem wyjechał do Paryża i tam ślad jego się urywa. Maurycy natomiast został z matką w Warszawie. Około 1840 r. ożenił się z Zofią Wawer. Z rodzinnych źródeł wynika, że prowadzili razem powozownię, oferującą różnego rodzaju dorożki, landa i bryczki. Mieli dwoje dzieci: syna Jana i córkę Justynę. Losy Justyny nie są znane. Natomiast Jan w połowie lat 60 XIX wieku z Gieraulta zmienił się w Gierałtowskiego. Nie wiadomo, co było powodem spolszczenia nazwiska i czy wiązało się z tym nadanie szlachectwa, dość, że od tej pory rodzina występuje już pod nazwiskiem Gierałtowski.

Wkrótce Jan ożenił się z Joanną Gawińską, z którą miał dwóch synów, Franciszka i Feliksa. Po przedwczesnej śmierci Joanny, Jan Gierałtowski ożenił się powtórnie z guwernantką swoich dzieci. Tymczasem syn Feliks poślubił Joannę z Podhorskich i miał z nią córkę Małgorzatę. W rodzinnych zapiskach czytamy, że matka i córka zajmowały się prowadzeniem szynków na Krzywym Kole i Solcu.

Drugi z braci, Franciszek, ożenił się z Francuzką, Klarą Romance. Klara wniosła do małżeństwa majątek wystarczający na otworzenie sklepów i składów z artykułami żelaznymi. Widocznie "interes żelazny" rozwijał się dobrze, skoro, jak podaje rodzinna tradycja, Franciszek z pomocą syna Pawła rozbudował i powiększył posiadane magazyny. Mimo to, w pewnym momencie Gierałtowscy decydują się sprzedać składy żelazne i kupują duży majątek ziemski w Szepietowie, położonym przy linii kolejowej do Białegostoku.

Nie da się dużo powiedzieć o życiu Pawła Gierałtowskiego. Wiadomo tylko, że miał syna Władysława. Nie był jednak człowiekiem zbyt odpowiedzialnym, skoro wyjechał do Francji i przepuścił całe Szepietowo w karty. Tymczasem jego syn Władysław ożenił się z Marią Olszewską. To już początek XX wieku. Nie wiadomo, czy Maria wniosła w to małżeństwo duży majątek, czy może skruszony ojciec wrócił z Francji i się zrehabilitował, dość, że Gierałtowscy kupili dom na Targówku, na ulicy Kołowej. Dom ten stał się ich domem rodzinnym na długie lata.

Władysław Gierałtowski był bardzo interesującym człowiekiem. Z wykształcenia inżynier-konstruktor, pracował w Państwowych Zakładach Optycznych. Był właścicielem 7 patentów, m.in. na zamek drzwiowy, na urządzenie do cięcia i polerowania pryzmatów oraz na szczypce do węgla. W czasie II wojny światowej został wywieziony do Niemiec. Niemcy zorientowali się, że jest świetnym fachowcem, więc skierowali go do pracy w Zakładach Zeissa w Jenie.

Żona Maria też była osobą nieprzeciętną. Pochodziła z rodziny adwokackiej. W pamięci wnuków pozostanie zawsze kobietą elegancko ubraną, noszącą ulubioną broszkę z kameą, trochę surową, ale zawsze dbającą o rodzinę. Była bardzo energiczna i obrotna. Prowadziła dwa sklepy owocowo - cytrusowe, jeden na ulicy Grochowskiej, drugi na Targowej.

Władysław i Maria mieli troje dzieci. W r. 1912 urodził im się syn Roman, dwa lata później córka Henryka, a cztery lata później córka Renata, która zmarła w wieku 6 lat. Z czasem Henryka wyszła za mąż za Franciszka Chmielińskiego, lewicowego działacza, członka KPP. Roman zupełnie odwrotnie, miał prawicowe poglądy, stąd w domu na Kołowej często toczyły się zażarte dyskusje polityczne.

Roman Gierałtowski miał zdolności artystyczne, został złotnikiem i grawerem. Skończył studia na Akademii Sztuk Pięknych. Jego ryngrafy, wykonane na zamówienie organizacji kościelnych do dziś znajdują się w skarbcu Klasztoru Paulinów na Jasnej Górze w Częstochowie. Nie dane mu było jednak zajmować się złotnictwem zawodowo. Przed wojną ożenił się z Leokadią Siemieniak, z którą przejął jeden ze sklepów matki. Po wybuchu wojny pracował na kolei. Żeby przeżyć i utrzymać rodzinę potajemnie handlował. Ponieważ różnie kończył pracę, miał pozwolenie na poruszanie się po godzinie policyjnej. Pewnej nocy został jednak złapany z pękiem kluczy z parowozowni i zawieziony na Szucha. Babci Marii udało się zebrać trochę złota i wykupić syna. Prawdopodobnie uratowała go w ten sposób przed obozem.

W pamięci rodzinnej jest jeszcze inne niebezpieczne zdarzenie. W domu na Kołowej znajdował się skład broni AK. Pewnego dnia babcia Maria piekła właśnie ciasto, kiedy do ogródka weszli żandarmi z zamiarem przeszukania terenu. Babcia poczęstowała ich ciepłym ciastem. Zjedli i zaniechali rewizji. Przytomność Marii i smak domowego ciasta uratowały rodzinę przed śmiercią.

W 1940 r. Romanowi i Leokadii urodziła się córka Grażyna. Przeprowadzili się wtedy do mieszkania na ulicę Ogrodową. Tam zastało ich Powstanie. Po Powstaniu, kiedy wszystkich prowadzili do obozu w Pruszkowie, udało im się uciec z kolumny. Zamieszkali w Pruszkowie, gdzie ukrywali żydowską rodzinę profesora Lippmana. W Pruszkowie doczekali też końca wojny.

Szczęśliwie nikt z rodziny Gierałtowskich nie zginął. Dziadek Władysław wrócił z Niemiec. Wszyscy spotkali się znów na Pradze. Roman i Leokadia z córką zamieszkali na Kołowej, bo mieszkanie na Ogrodowej było zniszczone. Wkrótce przenieśli się na ulicę Kępną, początkowo 17, a później do większego lokalu przy Kępnej 13. Niedługo cieszyli się ładnym, 4 - pokojowym mieszkaniem. W ramach zagęszczania podzielono je na 2 mniejsze i dokwaterowano lokatorów.

Leokadia Gierałtowska stwierdziła, że w tych ciężkich czasach, nie można utrzymywać się z działalności artystycznej, lecz trzeba się zająć czymś konkretnym. Założyli więc z mężem przedsiębiorstwo handlu metalem. Mieli trzy samochody ciężarowe do przewozu towaru. Zatrudniali szoferów. To oczywiście nie mogło ujść uwadze ówczesnych władz. Był rok 1947. Władza ludowa zamierzała drastycznie ograniczyć prywatną i spółdzielczą działalność gospodarczą i handlową. Nazwano to bitwą o handel. Jej podstawę prawną stanowiła uchwalona 2 czerwca 1947r. ustawa o zwalczaniu drożyzny i nadmiernych zysków w obrocie handlowym, która pozwalała skazać każdego właściciela sklepu na 5 lat więzienia i 5 milionów zł grzywny. A jeśli komuś udało się przemknąć przez gęstą sieć ustawy, to zajmowała się nim komisja specjalna, która mogła go skierować do obozu pracy oraz zarządzić konfiskatę towarów i urządzeń. Ważnym elementem walki z sektorem prywatnym były urzędy skarbowe, które nie musiały się przed nikim tłumaczyć z decyzji o wymierzeniu domiaru, bardzo często o rujnującej wysokości.

Gierałtowscy borykali się z różnymi trudnościami, wreszcie musieli zlikwidować firmę. Przejęli mały lokal na Targowej 43 z akcesoriami żelaznymi. W 1951 r. dostali nakaz przekwaterowania. Przenieśli się więc na Jagiellońską 20. Z czasem branża sklepu zmieniła się na dodatki kaletniczo - szewskie. Nie był to koniec kłopotów. Mnożyły się liczne kontrole, donosy, podejrzenia. W 1958 r. przeżyli rewizję w mieszkaniu na Kępnej, która trwała 3 dni i 3 noce. Dzieci, a było ich już troje (urodzona w czasie wojny Grażyna, Lidia, ur. w 1946 r. i Janusz, ur. w 1950 r.) nie chodziły przez ten czas do szkoły. Dalsza część rewizji odbywała się w sklepie. Mimo że nie znaleziono dowodów żadnych nadużyć, ojca, Romana Gierałtowskiego zabrano na 6 miesięcy do więzienia. Wynikiem rewizji było też zajęcie, chyba na wszelki wypadek, "burżuazyjnego" mienia, m.in. pianina i magnetofonu marki "Melodia". Mimo tych wszystkich trudności rodzina się nie poddała, aktywnie uczestniczyła w odbudowie kościoła św. Floriana. Dzięki niezwykłej energii i pracowitości Leokadii Gierałtowskiej sklep przy ulicy Jagiellońskiej przetrwał i istnieje do dziś. Inną pamiątką mówiącą o trudnym, ale i udanym życiu jest kościół, ufundowany przez Gierałtowskich w latach 70. w miejscowości Czaple Ruskie koło Drohiczyna.

Leokadia i Roman Gierałtowscy wychowali trójkę dzieci. Najstarsza córka, Grażyna spełniła artystyczne nadzieje ojca, skończyła Akademię Sztuk Pięknych i wyszła za rzeźbiarza Jana Kucza. Syn poszedł w ślady rodziców i również jest artystą. Druga córka, Lidia skończyła filologię angielską i wykłada na Akademii Medycznej w Warszawie.

Syn Janusz był niepokornym dzieckiem. Skończył szkołę podstawową przy ul. Sierakowskiego, następnie słynne praskie Liceum im. króla Władysława IV. W latach 60. był związany z Harcerskim Kręgiem Instruktorskim "Kuźnica", który stanowił resztkę dawnego, niekomunistycznego harcerstwa. Zainteresował się sportem. Wbrew woli rodziców skończył dwa kierunki, trenerski i nauczycielski w klasie siatkówki na Akademii Wychowania Fizycznego. Tam poznał swoją przyszłą żonę Lidię (ślub w 1976 r.). W 1977 zaczął uczyć WF w swoim liceum. Jednak w 1982 r. porzucił pracę w szkole. Otworzył wraz z żoną przedsiębiorstwo szycia odzieży sportowej. Firma bardzo dobrze się rozwijała, zatrudniała 15 osób szyjących, miała własną tkalnię i farbiarnię. Jednak w 1991 r., przed śmiercią, mama Leokadia zobowiązała syna do przejęcia sklepu na Jagiellońskiej. Tak też się stało. To właśnie Janusz Gierałtowski jest spadkobiercą mienia i tradycji rodzinnych i to on opowiedział tę historię.

Sklep przy Jagiellońskiej 20 grał nawet w dwóch filmach, jednym dokumentalnym o Pradze i drugim, fabularnym. Ale czasy jego świetności chyba już minęły.

Kiedyś sprzedaż dla szewców i kaletników była większa - wspomina Janusz Gierałtowski - teraz branża zanika, tak jak umierają stare rzemieślnicze zawody. Rozkłada nas masowa, chińska produkcja.

Dzieci Janusza Gierałtowskiego też poszły w innych kierunkach. Córka Patrycja skończyła psychologię społeczną, a syn Fryderyk, absolwent, oczywiście, Liceum im. Władysława IV, kończy turystykę i hotelarstwo.

Sklep przy ul. Jagiellońskiej jest jakby symbolem starej Pragi, która już odchodzi w przeszłość. Tu panował swoisty kodeks honorowy, przestrzegało się pewnych zasad - wspomina Janusz Gierałtowski - nie do pomyślenia było, żeby ktoś tu kogoś okradł. Teraz obserwuję anonimowość i bezkarność. To nie jest już moja Praga.

Optymistyczne jest jednak to, że żyją wciąż wspomnienia i tradycje praskich rodzin, takich jak klan Gierałtowskich, który, choć o francuskich korzeniach, od kilku pokoleń jest mocno związany z Pragą.

Joanna Kiwilszo