Noga w Łapę

Leśne Pogotowie

W poprzednim wydaniu gazety szukałam domu dla miejskiego gołębia, który stracił część skrzydła i nigdy nie będzie już latać. Dla ptaka na ulicy oznaczało to rychłą śmierć pod kołami samochodu lub w kocich pazurach. Schronienie znalazłam mu aż pod Katowicami. Była więc parogodzinna podróż koleją, z przesiadką i małymi przygodami, przebyta przez Frania (a może Franię - tego na razie nie wiemy) w kocim kontenerze. Jego domem będzie teraz azyl dla dzikich zwierząt w Mikołowie Kamionce, gdzie na blisko 3 ha zalesionego terenu, w kojcach, zagrodach i wolierach mieszka kilkaset zwierząt. Mój podopieczny nie będzie wprawdzie wolnym ptakiem, ale będzie żył bezpiecznie i wygodnie w wolierze, w towarzystwie innych, podobnych do siebie gołębi.

To niezwykłe Leśne Pogotowie założył w 1993 roku pan Jacek Wąsiński, ówczesny leśniczy z nadleśnictwa Katowice. Pierwszą podopieczną była przyniesiona przez drwali mała sarenka, której niestety nie udało się uratować. Ale wieść gminna szybko się rozeszła i do pana Jacka zaczęły trafiać potrzebujące pomocy dzikie zwierzęta. Przez pierwsze 10 lat Pogotowie funkcjonowało bez żadnego wsparcia, potem, kiedy okazało się, jak bardzo jest potrzebne, wzięło je pod opieką nadleśnictwo. Jednak nie ma tu żadnych pracowników, wszystkim zajmuje się pan Jacek, któremu pomagają żona i syn. A pracy jest co niemiara, bo przez Pogotowie przechodzi co roku nawet do 1000 zwierząt, które trafiają tu wskutek rozmaitych przykrych wypadków w swoim życiu. Potrącone przez samochód, uwolnione z sideł, ranne, chore... Zimą przybywa dużo zwierząt osłabionych brakiem pożywienia i chłodem. Z kolei latem jest wiele młodych, które utraciły rodziców i nie są zdolne do samodzielnego życia. Wszystkie znajdują w Pogotowiu fachową pomoc lekarską i dobrą opiekę. Większość z nich wraca do zdrowia i do swojego naturalnego środowiska. Te, które nie odzyskują pełnej sprawności i nie poradziłyby sobie na wolności, pozostają dożywotnio rezydentami Pogotowia. Znajdziemy tu wilki, sarny, jelenie, dziki, rysie, zające, lisy, łasice, kuny, bobry... i wiele gatunków ptaków, zarówno rzadkich, cennych, np. orły, jak też pospolitych. Szczególnie dużo poszkodowanych zwierząt trafia do Pogotowia po wszelkiego rodzaju kataklizmach pogodowych, jak powodzie, deszczowe nawałnice, huragany. W takich okolicznościach przywieziono tu kilka małych bobrów, które w krótkim czasie po urodzeniu nie potrafią jeszcze pływać; są  też małe zajączki i sarenki, które nie dały rady uciec przed wielką wodą i zginęłyby, gdyby w porę nie zostały znalezione przez ludzi. Woda niszczy też bardzo wiele lęgów ptaków gniazdujących na ziemi, dlatego w Pogotowiu szukają ratunku pisklęta trznadli, skowronków, mew i rybitw. W sporym stadku bocianów większość to ptaki, które ucierpiały w czasie silnych burz i wichur. Przybyły tu z połamanymi nogami, skrzydłami, część to maluchy, które wypadły z gniazda lub ich gniazda zostały zniszczone. Samica orla białego została przyjęta do ośrodka, bo ktoś odstrzelił jej skrzydło. Kilka lat temu udało się uratować dwa osierocone kociaki rysia i małego wilczka, znalezionego w psiej budzie. Odchowane wypuszczono na wolność. Każde przybyłe zwierzę to inna dramatyczna historia. Są wśród nich i takie, które nie kończą się happy endem, jak głośny w ubiegłym roku na całą Polskę wypadek z dwoma łosiami. Trzy łosie uwięzione zostały przez lód na rzece w okolicach Terespola. Kiedy strażakom udało się je wyciągnąć z wody, samiec, najmniej poszkodowany, sam stanął na nogi i oddalił się do lasu. Dwie klępy wymagały specjalistycznej pomocy. Mikołów był jedynym miejscem, gdzie zgodzono się je przyjąć i podjęto próbę ratunku. Niestety, przywieziono je do Pogotowia zbyt późno i prawdopodobnie z tej przyczyny ich stan pogorszył się tak bardzo, że trzeba było je uśpić.

W ośrodku znajdują też schronienie zwierzęta porzucone przez nieodpowiedzialnych ludzi, jak np. króliki  czy świnki morskie, czasem z gatunków zupełnie egzotycznych, jak wąż tajwański i waran.

Kiedyś można było odwiedzać mieszkańców Pogotowia tak, jak się odwiedza ZOO. Jednak goście przysparzali tak wielu kłopotów i zmartwień, że pan Jacek „postawił szlaban”. Np. ktoś nakarmił białego jelenia św. Huberta czekoladowym batonem, po którym jeleń umarł. Zakaz wchodzenia do ośrodka jest z pewnością dobry dla spokoju i bezpieczeństwa zwierząt, zwłaszcza, że większość z nich ma wrócić na wolność, więc nie powinna być oswajana. A jednak szkoda... Życzę panu Jackowi, jego rodzinie i wszystkim zwierzętom w mikołowskim Pogotowiu dużo zdrowia i szczęścia.
 

Renata Markowska
Fundacja „Noga w Łapę”