Prosto z mostu

Policjanci i strażnicy

Wraca temat przekształcenia straży miejskiej w policję municypalną. Kilka lat temu pojawił się z inicjatywy posłów Prawa i Sprawiedliwości, dziś podnoszą go prezydenci miast skupionych w Unii Metropolii Polskich, w większości związani z Platformą Obywatelską. Dla wyborców hasło brzmi niesłychanie atrakcyjnie: niech władze miast, mające na ogół lokalne poparcie większe niż jakakolwiek partia polityczna czy koalicja rządowa, zajmą się wreszcie bezpieczeństwem publicznym!

Nie wszystko złotem, co się świeci. Byłyby dobrze, gdyby samorządy - szczególnie samorządy dużych miast - przejęły od policji państwowej część odpowiedzialności za bezpieczeństwo na swoim terenie i mogły dysponować wydzielonymi siłami policyjnymi. Samorząd lepiej może zarządzać lokalnymi aspektami bezpieczeństwa, chętniej też finansowałby kontrolowaną przez siebie służbę. Nie tego jednak chcą prezydenci miast. Projekt Unii Metropolii Polskich zakłada utworzenie policji municypalnej poprzez nadanie uprawnień policyjnych strażnikom miejskim. A to całkiem co innego.

Mało kto wie, że strażnicy miejscy, w odróżnieniu od policjantów, strażaków, straży granicznej i kilku innych formacji, nie mają statusu funkcjonariuszy. Są po prostu urzędnikami. Nie mają w związku z tym przywilejów emerytalnych, nie przechodzą specjalnych szkoleń i testów kwalifikacyjnych. Krótko mówiąc - nie zaliczają się do służb mundurowych. Inne są też ich zadania.

W Nowym Jorku, często przywoływanym za wzór walki z przestępczością, policja stanowi jeden z wydziałów urzędu miasta („New York Police Department”), to prawda. Burmistrz Nowego Jorku ma jednak do dyspozycji również odrębny wydział przestrzegania prawa („Special Enforcement”), zajmujący się walką z nielegalnym handlem, wydział walki z grafficiarzami („Mayor’s Anti-Graffiti Task Force”) i kilka innych, w sumie zajmujących się tym, co Polsce należy do zadań straży miejskiej. Nikomu nie przychodzi do głowy przekształcanie ich w jednostki policyjne.

Na siłę policjantów ze strażników miejskich próbował zrobić Lech Kaczyński podczas swojego pobytu w stołecznym ratuszu. Reprezentacyjne ulice stolicy zakwitły wtedy stoiskami ze sznurowadłami i pornosami, gdyż strażnicy pod wodzą (późniejszego) generała Witolda Marczuka poczuli się przeznaczeni do wyższych celów niż walka z nielegalnym handlem. Mieszkańcy, zachęcani przez polityków PiS, zamiast dzwonić na policję, dzwonili po pomoc do straży miejskiej, co kończyło się tragikomicznie. Pewnego razu patrol straży miejskiej został wezwany do zabezpieczenia podejrzanego pakunku na przystanku autobusowym, gdzie stało kilkadziesiąt osób. Strażnik podszedł bez żadnych zabezpieczeń do pakunku, po prostu podniósł go i... potrząsnął. „To nie bomba” – oświadczył radośnie.

Nie chciałbym, by radosna twórczość legislatorów przywróciła tamte czasy.

Maciej Białecki
Wspólnota Samorządowa
maciej@bialecki.net.pl
www.bialecki.net.pl