Iluminacja niezgody

Przymierzałem się do tego tematu od dawna, śledząc jak to sprytnie można wywołać burzę w szklance wody i to burzę z piorunami, z nawałnicą i gradem i zastanawiałem się czy warto w ogóle dyskutować na poziomie tabloidów, czyli z pozycji parteru. Iluminacja białołęckiego ratusza, wydawałoby się kwestia banalna i oczywista. Zastanawiałem się i doszedłem do wniosku, że jednak warto do tematu wrócić. Nie można pomijać milczeniem nieuzasadnionego zadymiarstwa.

Co mi daje do tego prawo? - miejsce urodzenia. Jestem rdzennym warszawiakiem, ba - rdzennym mieszkańcem Białołęki. Latami musiałem się wstydzić, że przyszło mi tu mieszkać. Peryferyjna - najpierw część dzielnicy, potem samodzielna gmina. Zawsze spychano nam tutaj wszelkie uciążliwe zakłady i fabryki. Śmierdziała Czajka, snuł się fetor z zakładów mięsnych na Annopolu, niemożliwie cuchnęły dzikie składowiska odpadów przy Marywilskiej, dziwny jakiś zapach emitowała tarchomińska Polfa. Pamiętam, jak zażenowany się czułem, kiedy odwiedził mnie w 90. roku kuzyn z Niemiec i musiałem mu tłumaczyć, skąd i dlaczego te nieznośne zapachy. Nie bardzo mógł to zrozumieć. Przecież macie urzędników, przecież płacicie podatki - kręcił głową. Komunikacja była beznadziejna, brakowało ulic i chodników. Brnęło się w błocie do nielicznych przystanków autobusowych i do liczonych na palcach jednej ręki osiedlowych sklepików, brakowało placówek pocztowych, nie było filii banków, nie było szkół.

Aż wreszcie pojawili się - jak ich nazywałem - trzej muszkieterowie. Burmistrz Jerzy Smoczyński, wiceburmistrz Tadeusz Semetkowski i przewodniczący Rady Gminy Jacek Kaznowski, dzisiejszy burmistrz dzielnicy. To oni zawalczyli o Białołękę, o tę część Warszawy, o której mówiło się pogardliwie, że wrony tu zawracają. To dzięki nim rozpoczął się marsz Białołęki ku nowoczesności. Walczyli o środki na inwestycje, tworzyli plany miejscowe zagospodarowania przestrzennego, budowali drogi, kanalizację, wodociągi, gazociągi, powstawała szkoła za szkołą, przyciągali prywatnych inwestorów i deweloperów, którzy budowali osiedle za osiedlem. Liczba mieszkańców rosła lawinowo. W tym czasie po prostu pękałem z dumy i myślałem sobie, że nareszcie mamy dobrych włodarzy, którym naprawdę zależy na pomyślności tej gminy. Chciałbym widzieć taki pionierski zapał w innych dzielnicach - wówczas gminach - Warszawy. Bardzo często przysłuchiwałem się sesjom rady gminy - to była prawdziwa przyjemność. Tu nowa droga, tu nowa szkoła, tu kolejny duży supermarket, tu boisko sportowe, kolejny odcinek jezdni, kilometr chodnika, następne nowiutkie osiedle mieszkaniowe.

Ten, kto przyjechał do Warszawy z innego miasta czy wsi, nie jest w stanie zrozumieć dumy rdzennego mieszkańca Białołęki, na którego oczach zmienia się wszystko i wpisuje się harmonijnie w tę niezwykłą dla dużego miasta dziewiczą i bogatą przyrodę. Jeśli ktoś tego nie czuje, nie dogadamy się. To tak, jakby próbować z niewidomym rozmawiać o kolorach. Nie mówię, że wszystko było idealnie, nie chcę tu tworzyć jakiejś kolorowej widokówki. Były problemy, były dyskusje, koalicja z opozycją w radzie brały się za łby, ale wszystko zawsze było dla dobra tej dzielnicy. Wiadomo, że gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą. Dwa lata temu, po latach, odwiedził mnie znów ten sam kuzyn z Niemiec. Nie macie pojęcia, jaką miał minę, kiedy jechaliśmy z lotniska samochodem. Zobaczył nową Białołękę i oniemiał. Dla mnie - bezcenne.

Teraz mamy dzielnicę i znów ktoś chce mi wmówić, że Białołęka jest peryferyjna, odmawiając prawa do podświetlenia atrakcyjnego architektonicznie budynku ratusza. Jeśli ktoś nie wie, przypomnę - ratusz został uznany za najatrakcyjniejszy budynek użyteczności publicznej w latach 1996 - 1997. Odmawia się tego prawa człowiekowi, który tę dzielnicę, wcześniej gminę, podnosił dosłownie z błota wspólnie z przyjaciółmi. Poza wszystkim Jacek Kaznowski uzgodnił decyzję o rozpisaniu przetargu na oświetlenie ratusza ze swoimi zastępcami, wszystko odbyło się zgodnie z prawem, były wolne środki do wykorzystania i w końcu - 200 - 300 tys. zł to nie są pieniądze, które warte są aż takiej awantury i bzdurnych artykułów w tabloidach w stylu - burmistrz zamówił oświetlenie zewnętrzne „swojego urzędu” lub sarkastyczne uwagi, że robi się to po to, by jadący Modlińską kibice Euro 2012 mogli dojrzeć białołęcki ratusz. Albo roztrząsanie - w imieniu rzekomo „wściekłych” mieszkańców Białołęki - rozrzutności władz dzielnicy, które zrobiły zamach na kasę w celu oświetlenia „swojego urzędu”. Stek bzdur.

Jestem zdania, że podświetlone powinny być dodatkowo wszystkie zabytkowe budynki, które mamy w dzielnicy, choćby z tej racji, że mamy ich naprawdę niewiele. Dlaczego nikt nie dyskutuje nad rozrzutnością władz Warszawy, kiedy podświetla się wszystkie zabytki na Starym Mieście, wszystkie mosty, budynki na Trakcie Królewskim, większość zabytkowych kościołów? Nikomu to nawet do głowy nie przyjdzie, bo każdy z nas chce mieszkać w ładnym mieście. Dla mnie skończyły się czasy gdy mieliśmy peryferyjne dzielnice - Warszawa jest jedna.

Kto i po co rozpętał to iluminacyjne piekiełko? Kto doprowadził do tego, że przed tabloidami jak uczniak musiała się tłumaczyć pani rzecznik prasowa? Kto i po co napsuł krwi władzom dzielnicy?

Jestem bardzo rozczarowany, że sprawa iluminacji upadła. Mam nadzieję, że burmistrz nie odpuści i w najbliższej przyszłości powróci do tematu. Mam nadzieję i bardzo na to liczę. Nie chcę dać się podporządkować dyktatowi tabloidów, przez kogoś niewątpliwie sterowanych. Tabloidów, których poziom jest po prostu żałosny. Chcę - jak większość białołęczan - mieszkać w ładnej, nie peryferyjnej i nie marginalizowanej dzielnicy. Zamierzam o to walczyć.

Anzelm B.
(nazwisko znane redakcji)

6560