Noga w łapę
Renata Markowska
Cesarz i słowik
Po moim ostatnim tekście "TAK DLA ĆWIERKAJĄCYCH WIOSEN" dostałam list od Czytelniczki, która właśnie jest na NIE. Emanuje z niego taki atawistyczny strach (może nawet nienawiść?) przed przyrodą, że miałam zamiar spuścić na niego zasłonę milczenia, ale zmieniłam zamiar. Doszłam do wniosku, że nie czytała Pani moich poprzednich tekstów o ptakach gniazdujących w budynkach i stąd Pani ignorancja w tym temacie.
Pisze Pani właściwie tylko o gołębiach, uważając widocznie, że są to nasi jedyni skrzydlaci sąsiedzi. Skupia się Pani na ich odchodach i drobiazgowo opisuje wszystkie straszliwe choroby, którymi możemy się od nich zarazić. Przyznam się jednak, że te opisy nie przejęły mnie grozą. Gołębie brudzą, owszem, ale przecież nie chodzimy na czworaka po ulicach i nie zlizujemy z ziemi ich ekskrementów. A te przywoływane choroby? Ile zna Pani osób, które zaraziły się czymś od gołębi? Bo ja ani jednej, za to mnóstwo takich, które na okrągło chorują z przyczyn nie mających nic wspólnego z ptakami. Wystarczy zachowywać podstawowe zasady higieny i nie ma żadnych podstaw, by się obawiać jakiegokolwiek zagrożenia z tej strony. Groźne dla ptaków i ludzi infekcje zdarzają się na dużych farmach (np. kurzych), gdzie ptaki żyją w ciasnocie i nieprawdopodobnie złych warunkach, bez zachowania dostatecznych warunków higienicznych. Ale to ludzie, którzy tworzą te warunki, są za to odpowiedzialni. Ja dokarmiam ptaki, wchodzę na stropodachy, gdzie gniazdują, zbieram z ulicy słabe i noszę do lecznicy, gdzie je leczą
i nigdy dotąd nie chorowałam na żadną ptasią "zarazę".
To prawda, że gołębie brudzą. Ale nie zastanawiała się Pani nigdy, jak strasznie brudzą ludzie? I nie mówię tu tylko o monstrualnych wysypiskach i tonach śmieci, nieustannie produkowanych przez każdego człowieka. Bezmyślnie i bezczelnie zatruwamy ziemię, wodę i powietrze. Niszczymy lasy i degradujemy wszystkie inne naturalne krajobrazy, powodując tragiczne w skutkach zakłócenia całego ekosystemu. Prowadzi to do ginięcia w coraz szybszym tempie kolejnych populacji i gatunków roślin i zwierząt. Nie zdajemy sobie sprawy, że podcinamy gałąź, na której siedzimy? To my sami jesteśmy najstraszniejszym zagrożeniem nie tylko dla innych stworzeń, ale i dla siebie.
A gołębie? Nie bez powodu stały się symbolem pokoju i przyjaźni: piękne, łagodne, mają nieduże wymagania życiowe i łatwość przystosowania się do panujących warunków. Polubiły nasze miasta i trudno dziś je sobie wyobrazić bez ich gruchania i szarych sylwetek przytulonych do murów domów.
Ale przecież gołębie to tylko niektórzy nasi skrzydlaci sąsiedzi. W Śródmieściu Warszawy żyje ich aż 17 (!) gatunków, na obrzeżach znacznie więcej. Pod wspólnym dachem z nami mieszkają najczęściej wróble, kawki, jerzyki, szpaki i jaskółki oknówki. Większość z nich pierwotnie gnieździła się w dziuplach drzewnych i niszach skalnych. W krajobrazie zmienionym (czytaj: zniszczonym) przez człowieka nauczyły się wykorzystywać "lokale zastępcze" w budynkach. Nauczyły się szukać pożywienia w naszych śmieciach, radzić sobie z zatrutym powietrzem, ulicznym ruchem i hałasem. Te ptaki w odróżnieniu od gołębi są praktycznie nie brudzące, a przestrzeń, jaką zajmują, w żaden sposób nie pomniejsza naszej życiowej przestrzeni.
Skrzydlaci lokatorzy budynków stanowią znaczną część ptaków w naszych miastach.
Szacuje się, że ich łączna liczebność wynosi ok. 80% całej ptasiej populacji. Ich "eksmisja" oznaczałaby więc pozbawienie naszych miast ogromnej większości ptaków. Zresztą nie mają dokąd się wynieść. Mówi Pani, żeby poszły do lasu, kiedy tego lasu już prawie nie ma, a to, co zostało, jest tak zmienione przez człowieka, że nie stwarza warunków umożliwiających im przeżycie. To ludzie zabrali i nadal zabierają zwierzętom przestrzeń życiową. Wycinają lasy, wysuszają bagna i rozlewiska, naturalne łąki przekształcają na rolnicze monokultury. Krajobrazy stworzone przez przyrodę zmieniają w betonowe pustynie. Bezwzględnie i brutalnie wypierają zwierzęta z ich siedlisk. Gdzie te wypędzone mają się podziać? Doprawdy trzeba nie mieć sumienia i podstawowego poczucia sprawiedliwości, by skąpić im skrawka muru za rurą spustową czy miejsca w niedostępnym i nie wykorzystywanym przez ludzi stropodachu. Swoją ekspansywną działalnością zrobiliśmy im krzywdę i teraz mamy moralny obowiązek je chronić.
Wbrew twemu, co Pani uważa, ptaki w mieście są potrzebne i pełnią bardzo ważną rolę w funkcjonowaniu ekosystemu. Między innymi efektywnie redukują liczebność owadów, także szkodników roślin. Jeśli ich zabraknie, szybko odbije się to tragicznie na dobrostanie miejskiej zieleni, a nas zjedzą komary i meszki. Niechaj za przestrogę posłuży prawdziwa historia, jaka wydarzyła się 50 lat temu w Chinach. W 1959 r. ich przywódca Mao Zedong obwinił wróble o wyżeranie plonów. I rozkazał je wytępić. Miliony Chińczyków dniami i nocami stało na polach i płoszyło ptaki, by nie mogły ani na chwilę usiąść i odpocząć. W końcu padały martwe z wyczerpania. W ten sposób w ciągu kilku dni wytępiono prawie wszystkie wróble w Chinach. Rok później straszna, jak nigdy dotąd, plaga owadów doprowadziła do trzyletniej klęski głodu, w której zmarło 45 mln ludzi.
Rola ptaków jest też niezaprzeczalnie ważna w aspekcie psychologiczno-społecznym. Ich gwarna obecność ożywia betonowe środowisko naszych osiedli. Cieszą nasze oczy i uszy, spełniają naturalną potrzebę obcowania z dziką przyrodą. Bez nich niebo nad nami będzie smutne, puste i martwe. Wyraźnie odczuwa się to na osiedlach, gdzie już wyremontowano wszystkie domy zaklejając szpary i kratując otwory w stropodachach.
Wszystkie gatunki ptaków gniazdujących w budynkach pozostają pod ścisłą ochroną. Także znienawidzony przez Panią gołąb. A to oznacza, że pod groźbą kary nie wolno ich chwytać, zabijać, płoszyć w czasie lęgów, niszczyć ich gniazd, jajeczek i młodych. Także w czasie prac remontowych i ocieplających budynki muszą być zachowane procedury, które pozwolą zachować bezpieczeństwo gniazdujących w nich ptaków. Jeśli budynek jest ich siedliskiem, które podczas remontu ulegnie trwałemu zniszczeniu, inwestor ma obowiązek kompensacji czyli odtworzenia. Niestety, wciąż jeszcze świadomość społeczna tego problemu jest niska, przepisy są łamane i ptaki masowo giną. Jednocześnie błyskawicznie maleje liczba siedlisk, wobec czego nie mają gdzie odbyć udanych lęgów.
Popatrzmy znów na wróbla. Jeszcze do niedawna był jednym z najbardziej popularnych ptaków w Polsce. Tymczasem w samej tylko Warszawie w ostatnich 30 latach zniknął co trzeci ptak tego gatunku. Przede wszystkim dzięki działalności człowieka. W miastach, a nawet na wsi, na potęgę wycina się krzewy i zarośla, pozbawiając ptaki bezpiecznego schronienia. Bez kryjówek stają się ofiarami drapieżników (kawek, srok, gawronów, wron). Krukowate wyżerają też z gniazd wróble pisklęta. To jeszcze nie koniec kłopotów. Wróbel jest z natury domatorem, przez całe życie nie odlatuje dalej niż 1 km od miejsca, gdzie przyszedł na świat. I tylko w tej okolicy będzie szukał pożywienia i miejsca na gniazdo.
Tymczasem w wyremontowanych budynkach nie ma miejsc na gniazda, a śmieci są pakowane w szczelne plastikowe worki. Wróblom nie sprzyja także rolnictwo, w którym na potęgę używa się chemicznych środków owado- i chwastobójczych. Elemelkowi grozi wyginięcie i nie są to żarty! Doświadczenie pokazało, że kiedy jakiś gatunek staje się zagrożony, rzadko kiedy udaje się go uratować.
A może nie warto? Proponuję wytępić do końca wszystkie ptaki (oraz inne zwierzęta) i wyciąć wszystkie drzewa i krzewy. Na to miejsce powstawiajmy plastikowe, sterylne atrapy fauny i flory. Kiedy się znudzą lub zniszczą, łatwo je zastąpimy nowymi egzemplarzami.
Brrr! Perspektywa, jak dla mnie, okropna, ale coraz bliższa spełnienia w rzeczywistości.
Na koniec przypomnę Państwu piękną i wielce pouczającą baśń H.C.Andersena pt. Słowik.
Cesarz najpierw uwięził, a potem wygnał z kraju słowika. Wydawało mu się, ze sztuczny ptak powtarzający w kółko te same mechaniczne trele, zastąpi mu prawdziwego. Ale kiedy śmiertelnie zachorował, to właśnie żywy słowik przywrócił go swoim śpiewem do życia.
Fundacja Noga w Łapę