Kilka prostych pytań

Czy to jest ważne, kogo wybrali mieszkańcy Pragi Północ do władz samorządu dzielnicy jesienią ubiegłego roku? Nie, i nikt nawet się na wynik tych wyborów nie powołuje. Część radnych dzielnicy wybrała zarząd, z czym nie chciała zgodzić się pozostali radni, którzy udali się na skargę do prezydenta i rady miasta. W radzie miasta większość ma opcja przeciwna, więc uchwała o wyborze zarządu dzielnicy została z łatwością uchylona. Uchylony burmistrz odwołał się w zamian do sądu administracyjnego. Sądownictwo administracyjne jest dwuinstancyjne, więc epopeja wyboru władz dzielnicy daleka jest od końca...

Nie rozumiem tego. Jeżeli konflikt stał się nierozwiązywalny, dlaczego obie strony nie mogą siąść do stołu i przyjąć opcji zerowej, to znaczy uchylić wszystkich uchwał o wyborze władz dzielnicy i wybrać jeszcze raz?

Podobno trwa dyskusja, kto ma prawo uchylić uchwałę rady dzielnicy, wojewoda czy rada miasta. Niezależnie od tego, która strona ma rację, NA PEWNO swoje uchwały może uchylić sama rada dzielnicy. Niech więc szanowna rada - jeżeli zależy jej na dzielnicy - uchyli wszystkie kolejne uchwały o wyborze władz. Głosami radnych wszystkich partii i klubów. Następnie, niech szanowna rada pozostając w pełnym składzie jeszcze raz wybierze przewodniczącego (bądź - nie przesądzając - przewodniczącą) rady oraz burmistrza. Proste? Niewykonalne? Dlaczego?

Czytelnicy znają odpowiedź i ja znam odpowiedź. Jesteśmy jednak bezradni. Co gorsza, to samo, co na Pradze Północ, ma miejsce w całym państwie.

Debatę o ważnych sprawach zastąpiły zapiekłość, obelgi i oskarżenia, a w najlepszym razie niezrozumiałe dla opinii publicznej dyskusje o paragrafach, którymi strony konfliktu wzajemnie sobie dokuczają. Merytoryczną dyskusję o celowości rozwiązań prawnych zastąpiła szermierka już nawet nie na paragrafy, lecz na teczki wyciągane z IPN-u i na terminy druku Dziennika Ustaw.

Prezesa Trybunału Konstytucyjnego, który ludzkim językiem próbował przedstawić racje stojące za wyrokiem Trybunału w sprawie lustracji, spotkały same obelgi. Zbigniew Romaszewski, dr nauk fizycznych, określił go pogardliwie "magistrem Stępniem". Przypomniał mi się inny działacz z doktoratem, naśmiewający się w latach osiemdziesiątych z Lecha Wałęsy, który wtedy otrzymał tytuł doktora honoris causa.

Jeżeli senator Rzeczypospolitej traktuje w ten sposób osobę reprezentującą na zewnątrz jeden z najwyższych organów władzy w Polsce, to jak można z kultury politycznej rozliczać zwykłych praskich radnych?


Maciej Białecki
Stowarzyszenie "Obywatele dla Warszawy"

www.bialecki.net.pl
4793