Absurd absolutorium

Przebieg dyskusji i wynik głosowania w radzie miasta nad absolutorium dla Hanny Gronkiewicz-Waltz pokazały absurdalność procedur kontrolnych w samorządzie. Te procedury obowiązują z niewielkimi zmianami od 1990 roku, lecz tym razem ich absurdalność objawiła się w Warszawie w malowniczy sposób ze względu na niespotykaną wcześniej wrogość pomiędzy koalicją PO-LiD a opozycyjnym PiS.

Rada miasta przyznaje (bądź nie) absolutorium prezydentowi miasta wiosną każdego roku, po zapoznaniu się ze sprawozdaniem z wykonania budżetu i innymi dokumentami podsumowującymi działalność władz miasta w roku minionym. Nieprzyznanie absolutorium jest pierwszym etapem procedury odwołania prezydenta.

W 2006 roku Warszawa miała aż troje prezydentów: Mirosława Kochalskiego, Kazimierza Marcinkiewicza i Hannę Gronkiewicz-Waltz. Na podstawie sprawozdania z wykonania budżetu radni PO i LiD stwierdzili, że okres rządów Mirosława Kochalskiego i Kazimierza Marcinkiewicza (obaj z PiS) był pasmem katastrofalnych niepowodzeń, a za to rządy Hanny Gronkiewicz-Waltz (PO) były jednym wielkim sukcesem. Z tego samego dokumentu radni PiS wyciągnęli wniosek, że działania Mirosława Kochalskiego i Kazimierza Marcinkiewicza zasługują wyłącznie na pochwały, natomiast Hanna Gronkiewicz-Waltz odniosła same klęski.

Bardziej sprzecznych wniosków wyciągnąć chyba nie można, prawda? I koalicja, i opozycja, zagłosowały jednak w ten sam sposób - za udzieleniem absolutorium. Każdy radny bronił bowiem swego prezydenta, a głosowanie było jedno.

Taka sytuacja przytrafia się raz na cztery lata w każdym mieście. To oznacza, że dwadzieścia pięć procent kadencji każdego prezydenta, burmistrza, wójta, a także starosty i marszałka województwa, praktycznie nie podlega ocenie przez radę. Te dwadzieścia pięć procent obejmuje końcówkę kadencji, dla oceny całości dokonań wydawałoby się kluczową.

W warszawskim samorządzie, w którym od wielu lat konflikt polityczny dominuje nad dyskusją merytoryczną, jest jeszcze gorzej. Wynik głosowania nad każdym absolutorium można przewidzieć na podstawie przynależności partyjnych radnych. Wiadomo, że radni koalicji zawsze poprą urzędującego prezydenta, niezależnie od intensywności merytorycznej krytyki. Temu zjawisku miało zapobiec wprowadzenie w 2002 roku powszechnych wyborów prezydenta miasta, rozluźniających polityczne więzy prezydenta z radnymi.

Pomogło wszędzie, gdzie kandydatami na prezydenta miasta byli samorządowcy, a nie liderzy partyjni. To znaczy - wszędzie poza Warszawą.

Maciej Białecki
Stowarzyszenie "Obywatele dla Warszawy"

www.bialecki.net.pl
4787