Odszedł Sergiusz Grudkowski

Sergiusz Grudkowski przeżył 92 lata. Był artystą malarzem, działaczem społecznym, w 1939 roku obrońcą Mławy, potem Modlina i Warszawy, odznaczonym Orderem Odrodzenia Polski i Krzyżem Walecznych. Przez 33 lata mieszkał na Targówku, w pasie natarcia swego oddziału na Warszawę.

17 czerwca rodzina, przyjaciele i towarzysze broni odprowadzili Sergiusz Grudkowskiego na miejsce ostatniego spoczynku na Cmentarzu Prawosławnym przy ulicy Wolskiej.

We wspomnieniach bliskich osób pozostał jako człowiek wielkiego serca, gorący patriota, człowiek świata. "On zawsze robi coś dla kogoś, myśli o kimś" – powiedział o Sergiuszu Grudkowskim zaprzyjaźniony artysta na wernisażu wystawy jego akwarel "Nad Niemnem" w DK "Zacisze" w październiku 2005 roku.

"Sztuka i życie w przypadku Sergiusza Grudkowskiego jedną tworzą całość. Być może, na tym polega istota spełnienia. Rzadko się zdarza, aby w jednej osobie zeszły się tak różne życiorysy: żołnierza, rolnika i malarza" - napisali Ryszard Cholewa i Stanisław Piekarski.

Andrzej Drawicz określił Jego malarstwo jako "zrównoważone i harmonijne, a zarazem gotowe do nieustannych nowych przygód ducha i wyobraźni, do podróży z biegiem Wisły, jak Polska długa, w świat kruszejących zabytków Starej Pragi. Ale i za granicę do Grecji, Włoch, Egiptu, Indii - i znów na kawałek ziemi, która "do Polski należy, choć Polska daleko jest stąd - pod Monte Casino".

Najkrótszą charakterystykę Sergiusz Grudkowskiego dał Jego długoletni przyjaciel płk Tadeusz Szurek: "Wielki żołnierz - bronił Ojczyzny bronią, paletą i poezją słowa".

Oto Jego refleksje z malarskiej wiosennej spowiedzi przedświątecznej z Rabki Niżnej z 15 marca 1999 roku: "Wczoraj byłem daleko na szczytach tatrzańskich gór. Tam wysoko, wysoko pod niebem - bliżej Boga. Wkoło błoga cisza, wewnętrzny nieskazitelny spokój. W tej górskiej idealnej ciszy siedziałem w samotności z paletą w ręku, wtopiony w wysokie skały.

A w dole był inny, zwyczajny świat. Tam ścieliła się wzdłuż nizin biała gęsta poranna chmurka. Ta mglista biel przesłaniała czasami tylko zagadkowy urok góralskich chat. Z powagą i w zadumie odtwarzałem piękno wysokich gór, wplatając myślami wspomnienia... Dziwnie i świątecznie uduchowiony malowałem pieśnią akwareli swoją osiemdziesięcioletnią drogę życia. W nastroju niezmąconej ciszy zastanawiałem się nad dalszym swoim losem.

W tej namalowanej akwareli była utrwalona praca mojego natchnienia i mojej burzliwej, nieokiełznanej duszy. To była po prostu moja spowiedź. Prawdziwa. Bezpośrednia. Uduchowiona. Niewymuszona spowiedź przed majestatem i potęgą wysokich pomników skalistych gór. Spowiedź malowana pędzlem z barwnej życiowej palety. Obraz niepowtarzalny, czysty i osobisty."


K.
4609