Prosto z mostu
Maciej Białecki
O ustawie metropolitalnej
Niezależnie od pilotażowego projektu ustawy metropolitalnej, promowanego przez śląskich posłów PO i niezbyt dobrze ocenianego przez samorządowców, rząd zajął się ostatnio projektem ustawy o transporcie aglomeracyjnym, mającym na celu usprawnienie zarządzania transportem publicznym w złożonych zespołach miejskich, takich jak aglomeracja warszawska. Ustawa ułatwiłaby szwankującą dziś współpracę sąsiadujących ze sobą miast i gmin, bez której nie mogą dobrze funkcjonować ani linie podmiejskie, ani tzw. wspólny bilet.
Prace są oparte na pomyśle zawartym w projekcie poselskim Akcji Wyborczej Solidarność z 2001 r., pod którym podpisał się m.in. poseł Bronisław Komorowski. Tamten projekt przewidywał powołanie metropolitalnych związków gmin, które miałyby zawiadywać regionalnym transportem kolejowym na swoim terenie. Usieciowienie i wysoki standard transportu kolejowego pociągałyby za sobą modernizację transportu autobusowego i tramwajowego. Całość miała być finansowana z wpłat pracodawców z terenu metropolii, w wysokości jednego procentu funduszu płac. To był słaby punkt projektu, który dlatego też uzyskał negatywną opinię rządu Jerzego Buzka.
Dziś mamy inny rząd, który nie ma zahamowań w nakładaniu kolejnych podatków; warto jednak poszukać innych źródeł finansowania, bez zwiększania obciążeń fiskalnych obywateli. Można by na przykład związki gmin wyposażyć ustawowo w nieruchomości należące do PKP, znajdujące się na terenie metropolii, najczęściej leżące dziś odłogiem. Kolejarze nie wiedzą, co z nimi robić, a władze samorządowe poradziłyby sobie znakomicie.
Warto uświadomić sobie, o jakie pieniądze chodzi. Na podstawie liczby zatrudnionych i średniej płacy można wyliczyć, że w samej stolicy jeden procent funduszu płac to ponad 300 mln zł rocznie. Sejmik województwa mazowieckiego natomiast na regionalne przewozy kolejowe w 2011 r. przeznaczył 250 mln zł (plus na autobusowe 70 mln zł). To dotacja na potrzeby całego Mazowsza. Dla nowego przedsięwzięcia komunikacyjnego w aglomeracji warszawskiej potrzebna będzie rocznie zapewne podobna kwota. Tymczasem jedna tylko działka przy dworcu kolejowym, należąca do PKP, jest warta 800 mln zł.
PKP same spieszyłyby się z przekazywaniem nieruchomości, gdyż pieniądze z ich upłynnienia ostatecznie trafiałyby do nich z powrotem: związki gmin przekazywałyby je przewoźnikom - z których większość nie należy do PKP - a ci w większości oddawaliby je właścicielowi torów, czyli spółce PKP Polskie Linie Kolejowe. Dziś samorządowa spółka Przewozy Regionalne jest winna PKP jako właścicielowi torów 400 mln zł. Taki mechanizm działałby sprawnie przez dziesiątki lat.
Wspólnota Samorządowa
www.bialecki.net.pl